Ale! Poszłam z psami na spacer jak zwykle, i od lat tą samą trasą, polną drogą wśród pól. Idę, ciemno już trochę, widzę czarną postać, myślę dzik, albo duch, a to żywy człowiek był! Szok, 15 lat tędy chodzę i nikogo nie spotkałam a tu taka niespodzianka!
Czarna postać okazała się kobietą o tym samym imieniu co ja i nawet w identycznym wieku i tym sposobem pozyskałam nową znajomą z sąsiedniej parafii ;D
Pochodziłyśmy moimi ścieżkami, obwąchałyśmy się nieco i zobaczymy czy się z tego jakaś zażyłość wykrystalizuje.
Muszę powściągnąć cugle, bo mam w sobie taki entuzjazm do ludzi, wykładam serce na talerz, jestem otwarta i chcę się zaprzyjaźniać po grób. Dużo razy już dostałam za to po łapkach.
Trzeba brać życie takim jakie jest a nie od razu zakładać, że wszyscy mają takie samo podejście do relacji międzyludzkich jak ja.
Boleśnie dotknęło mnie pryśniecie iluzji "wyjątkowej przyjaźni" z Baśką.
Ową przyjaźń trzymałam na ołtarzyku 40 lat, od kilku lat przebijały się do mnie sygnały, że to bardzo jednostronne jest, liczą się tylko jej problemy, w ciągu kilku kolejnych rozmów, nie ma nawet chwili by zapytać, co u mnie. Jeśli udało mi o czymś opowiedzieć, to tylko dlatego, że wbiłam się w słowo i bardzo chciałam, żeby to o mnie wiedziała. Jeśli do mnie dzwoniła, to nie po to, żeby zapytać co ja "o tym" myślę, tylko, żeby mi powiedzieć co ona "o tym" myśli. Tak ją absorbowały własne problemy, że nie starczało jej przestrzeni wewnętrznej dla mnie. W imię przyjaźni akceptowałam wiele wątpliwych sytuacji, ze dwa lata temu zdałam sobie sprawę, że ona mnie kompletnie nie zna, że nasze ścieżki się rozwidliły, próbowałam za nią nadążyć, ale poddałam się. Odchorowałam to fizycznie, a dusza dalej mnie boli. I to nie tak, że z nią coś się nagle stało, tylko to ja chciałam widzieć coś, czego trochę nie było. Ona była jaka była, a ja zakładałam jej nimb "wyjątkowej przyjaźni".
Kiedyś jak Iksiki były małe, a ona nie miała jeszcze potomka, wpadła na pogaduszki i zasiedziała się do szóstej rano. Odwiozłam ją wtedy do domu dużym fiatem (gubiąc niechcący rurę wydechową), ona poszła spać a ja ledwo przeżyłam fizycznie ten dzień, bez chwili na regenerację, z dwójka szalejących maluchów.
Inna rzecz, że zazwyczaj mam problem z zadbaniem o własne granice, a w przyjaźni to już jestem bezgraniczna. Ale czy to przyjaźń, jak druga strona nie pomyśli o tobie, nie wczuje się, nie przewidzi, nie zadba o ciebie?
Nie wiedzieć czemu, jest mi przykro, że nie ma dla mnie miejsca w jej przestrzeni, i smutno mi że wystawiłam ten talerz z sercem a nikt go nie zauważył i nie potrzebował.
Kurde, już z miesiąc kotłuje mi się to w głowie, wszystko przez filmik na YT, zazwyczaj spamuję ciekawymi rzeczami wszystkie koleżusie, ale nad tym się zawahałam. Bałam się, że urażę nim Baśkę, to to bardzo o nas.
Nie dzwoniłam do niej od listopada, przyznam, że byłam już trochę zmęczona tym jednostronnym wałkowaniem jej problemów. Z początkiem roku , przez ten filmik robię remanent naszej relacji i tęsknię. Ale że wyszło mi manko, więc nie dzwonię. A ona , jak ją znam, jest tak pochłonięta sobą, że nawet jej przez myśl nie przeszły moje katusze.