Taka dziś
cisza i spokój, że nie wiem od czego zacząć. Był kocioł a teraz pustka w głowie.
Przeżywszy lat 102 i pół, 24października 2023 roku umarła moja babcia.
Wydaje mi się, że trochę ją namówiłam na ten krok, a może to tylko koincydencja,
naszej rozmowy i naturalnego biegu zdarzeń?
Przyznam, że byłam już wykończona tym ciągłym napięciem. Ostatnie pół roku
spędziłam na froncie, w ciągłej walce, zmaganiu, w gotowości, na manewrach i
poligonie. Ostatniej nocy babcia wołała mnie 26 razy. Co 20 minut przerażające –
Aaaniuuuu! Wyrywało mnie z dopiero co odzyskanej równowagi. Leciałam na złamanie
karku, bo głos taki potrzebujący. Zanim nawiązałam kontakt, że już jestem, albo
zapominała po co mnie wołała, albo wymyślała coś na poczekaniu;
- daj się napić
- ogórki mi się śnili
- gdzie mój różaniec
- włącz radio
- zajrzyj mi do oka
- jaka to pora
- pięta mnie boli
- nakryj mi ramię
- popraw mi poduszkę
Takich strasznych nocy było wiele, w dzień w miarę spała, ale w nocy była
musztra. Jej ciało było już maksymalnie udręczone, przykurcze we wszystkich
mięśniach, odwodnienie, nie mogła mówić, przełykać, odleżyny na plecach,
piętach, na uchu, a najbardziej dawał się wszystkim we znaki jej upór i negacja.
Nie zgadzała się na nic, protestowała, krzyczała, płakała, przy każdej zmianie
pieluchy, przy każdej próbie zmiany pozycji ciała.
We wtorkowy poranek zapytałam ją:
- Babciu czy ty już byś chciała odejść z tego świata?
- sama nie wiem.
To mnie w niej zawsze zadziwiało, że ona nigdy nie chciała umrzeć, chociaż
wydawała się cierpiąca i nieszczęśliwa, uparcie obstawała przy tym, że tak
dobrze żyć na świecie.
-Ale babciu zobacz, twoje ciało już się zużyło, do niczego się nie nadaje, nie
czeka cię tu na ziemi nic oprócz cierpienia i bólu, już pora na ciebie.
- ale ja nie wiem jak tam będzie.
- jakoś będzie, chyba nie gorzej niż tutaj, już nie masz tu nic do zrobienia
- to nie moja sprawa, ja tym nie rządzę
- przeciwnie babciu, jak będziesz gotowa, jak się wreszcie poddasz, to umrzesz,
a jak ty się trzymasz życia pazurami, to żyjesz, cierpisz tylko i zabierasz nam
nasze życie, mój tato nie ma już siły,
sam jest trochę stary, ja też powinnam spać w domu z mężem, zamiast z tobą,
jestem, bo sytuacja wymaga, ale co masz z takiego życia? czas już na ciebie.
Nie podobało jej się to, chciała protestować, zaprzeczyć, coś mi odpowiedzieć,
ale postękała tylko, bo nie miała siły mówić.
Umarła kilka godzin po naszej rozmowie.
Odeszła spokojnie we śnie, modliłam się o to, bo w trakcie jej długiego umierania,
emocji wygenerowaliśmy tak dużo, że już brakowało zasobów, żeby się z tym
uporać psychicznie.
Ten około pogrzebowy czas był dla mnie trudny, bo ja potrzebowałam posiedzieć,
pomyśleć, przetrawić to wszystko, a tu trzeba działać, podejmować decyzje,
zachować się, zderzyć z tradycją, opinią publiczną i rozbieżnymi oczekiwaniami
rodziny i znajomych.
Nie było nocnego czuwania przy zmarłej, mama była zawiedziona.
Trumna nie była otwierana, i nie stała w kaplicy, tylko godzinę przed mszą wystawiono
ją od razu w kościele.
Nie napisałam nic o babci dla księdza, bo za szybko to było i za dużo się
działo (Maciek przyjechał, pies zachorował), nie miałam w sobie siły i
dystansu, nie wylizałam jeszcze ran. W efekcie kazanie było tak beznadziejne,
że tylko ja się ucieszyłam, reszta była zadziwiona poruszaną tematyką. Ksiądz gadał
od rzeczy o wyborach, Izraelu, Korei Północnej , ale przynajmniej miałam trochę
przerwy w płakaniu. Wzruszało mnie wszystko (z wyjątkiem księdza), ojciec przy
trumnie, ludzie, że przyszli, ckliwe pieśni religijne, wspomnienia, własna
wyobraźnia. Łzom nie było końca, chciało mi się szlochać na głos wręcz.
Tak się zmęczyłam sobą i tym przeżywaniem( nawet nie wiem czego), to było
jakieś emocjonalne tsunami, że nie zaprosiłam teściowej i szwagierek do domu,
chociaż wiedziałam, że one na to czekają.
Nie czułam się na siłach, chciałam się schować do mysiej dziury.
Babcię opłakałam już w maju i w lipcu, kiedy zanikała część jej osobowości, i wiedziałam,
że nieodwołalnie i ostatecznie coś się kończy.
Jakie mieliśmy różne oczekiwania, ja chciałam, żeby nikt nie przyszedł na
pogrzeb, a mój ojciec chciał żeby przyszli wszyscy. I przyszli. Wszyscy jego
sąsiedzi i znajomi, bractwo motocyklowe, nawet moje koleżanki zumbowe, co mnie
totalnie zaszokowało i rozbeczało.
Każdy sądzi według siebie, mi się wydawało, że jak dla mnie pogrzeb, to dopust boży
i katorga to dla innych też.
Dla mnie pożegnanie ze zmarłym odbywa się gdzieś indziej, bardziej w życiu, w
duszy, niż na pogrzebie. Nie całowałam trumny przed włożeniem do grobu…
Przeszkadzała mi ta publiczność.
Tradycyjne pogrzeby zdecydowanie nie są dla mnie….
Taka trochę jestem urwana z choinki. Parę lat krążyłam na orbicie babci, teraz jestem
jakby wytrącona.
Modlę się o spokój, żeby moja natura ratownika nie wpakowała mnie w jakąś
sytuację gdzie znów trzeba będzie gasić pożary.