Ale zimno! po tych upałach człek drży przy 20 stopniach.
Kury ogarnięte, małż do śniadania ma przelecieć talerzówką ścierniska, a ja zasiadłam, żeby uzupełnić papierologię, bo w ramach ekoschematów rolnik teraz musi każdy wyjazd w pole odnotować w kartotekach, powierzchnia, numer działki, data i tym podobne pierdoły. To moja działka, małż jest od robót praktycznych a ja od abstrakcyjnych ;D
Dziś chciałam pochylić się nad Buryśka i pokłonić się jej.
Obie moje koteczki staruszki w 17 wiośnie życia nagle weszły w smugę cienia. Jeszcze niedawno bawiły się jak kociaki, łapały myszy, wiodły beztroskie kocie życie, raptem zmarniały, schudły, zdziadziały, zniedołężniały.
Burysia znikła na 4 dni, oboje z małżem stwierdziliśmy, że poszła umrzeć. Tęskniłam za nią, opłakałam ją i pomyślałam, że chciałabym ją jeszcze raz wytulić, wygłaskać na pożegnanie. I przyszła!
Wytuliłam, wygłaskałam, zaniosłam do domu na kanapę, nastawiałąm misek z jedzeniem, ale tylko napiła się wody i chciała iść na dwór. Z pierwszym spojrzeniem, wiedziałam, że ona jest umierająca.
Tak jakby usłyszała moje życzenie i przyszła się pożegnać. Nigdzie jej nie ma, szukałam wszędzie.
Tak mentalnie się z nią łączę, żeby jej było lżej, bo umieranie jest trudne. Dziękuję jej że była, mieszkałyśmy w symbiozie tyle lat.
Umieranie babci śni mi się ciągle, ale gdyby nie te zmagania z przejściem, miałabym ogromną dziurę w sercu. Doświadczenie tego trudu i mozołu rodzi zgodę na śmierć.
I czy to człowiek czy kot, chcesz mu tego oszczędzić, i lepiej niech odejdzie zawczasu, bo przecież każdy musi.
Teraz kolej na Plamkę, ledwo łazi, zgarbiona, chuda, ale jeszcze je.
Jest we mnie zgoda, ale płacze się samo. Cóż takie życie...
Doceniam, że dane mi było przeżyć taką międzygatunkowa więź.
Małż wróci na śniadanie i się zdziwi, co ja taka zaryczana, ale on zna moją turbo wrażliwość.
Zawsze go zdumiewa, że płaczę gdy słucham Wodeckiego, to będzie żartował, że wzruszył mnie rejestr zabiegów agrotechnicznych.