niedziela, 7 lutego 2021

Teraz...

.... albo nigdy.
Zmarnowałam już kilkanaście minut przeglądając zdjęcia, żeby wam pokazać moją zimę, ale tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że fotograf ze mnie żaden.
No tudno, są setki blogów z pięknymi zdjęciami, u mnie będą jakie będą, bo nawet obrabiać nie umiem;D
Na oko i w realu było wtedy pięknie, ale nie mam drygu, żeby to uchwycić.




Śniegu nam dowaliło fest, był problem z przebiciem się do cywilizacji. Zdążył stopnieć, ale aktualnie znowu pada i wieje, będzie powtórka z rozrywki.



Ciężko się chodzi po śniegu, kolana wysiadają.


Tyle się ostatnio działo, że nie wiadomo o czym pisać.
Najbardziej emocjonujące było spotkanie z kłusownikiem.


 Pies to przeżył ciężko, ale ja chyba jeszcze gorzej. To moja najukochańsza Figa, najmilsza, wierna przyjaciółka, która zawsze chodzi za mną krok w krok i zawsze przybiega na wezwanie.
Szłam z całą ferajną z samego rana, one sobie biegają, węsza, wracają, bo to pola i bezdroża, aż zaniepokoiła mnie dłuższa niewidzialność Figi. Wołałam, wołałam i nie przychodziła :(
Rewir w którym zniknęła to staw i łąka porośnięta krzakami, poszłam jej szukać. Zdębiałam kiedy ją znalazłam, nie mogłam otworzyć tej pułapki.
Na szczęście miałam telefon, ale małż nie odbierał, dodzwoniłam się do sąsiadki i poprosiłam, żeby pobiegła do nas do domu i powiedziała, żeby Iksiński do mnie zadzwonił. 
Mieliśmy wtedy czarna serię, zepsuł się piec i samochód z napędem na 4 koła. Małż przypiratował po śniegach starym golfem, mocowaliśmy się chwilę z przywiezionym przez iego żelastwem, zanim go olśniło, że tam musi być jakiś mechanizm odbezpieczający. I faktycznie był, z tej paniki mózg nie pracował jak należy.
Uwolniliśmy Figę, zaniosłam ją do samochodu i wtedy do mnie dotarło, że wyjechać stamtąd będzie ciężko. To była tak szalona jazda, że szok, jedną miedzę, to nawet przelecieliśmy w powietrzu, że ten golf to wytrzymał! 
Nie mogłam z psem pojechać do weta, bo dom nam zamarzał i priorytetem była naprawa pieca. Sama bałam się jechać, bo śnieg i lodowica, Iksiński kończył reanimację pieca. Łapa wyglądała tak sobie (trzy dziury)ale ogólna kondycja spoko, więc uznałam, że fundowanie psu stresu godzinnej jazdy samochodem i okołovetowych turbulencji można odpuścić. 
Teraz wiem, że dobrze zrobiłam, ale wtedy, na fali przytłaczających emocji, biłam się z myślami.
Kłusownikowi wygłaszałam w mózgu mowy oskarżycielskie, wiedziałam czyja to robota. Wysłałam mu zdjęcie uwięzionego psa i stosowne paragrafy jakie grożą za takie rzeczy, i napisałam, że ostatni raz zastawił tę pułapkę.
Chyba odebrał to jako realną groźbę natychmiastowego donosu, bo w te pędy pojechał zatrzeć ślady. Zadzwonił też do małża, że jak nasz pies go ugryzł, to on nic nie mówił.

Jakiś czas temu, gdy małż był na spacerze z psami, a kłusownik szedł (chyba) sprawdzić pułapkę, Fiona z nienacka ugryzła go w łydkę. Kanalia z tej Fionki, to fakt, ale akurat jemu się należało. 

Tak na marginesie, to bardzo miło wyglądający człowiek, często spotykałam go w sklepie, na szczęście po incydencie jeszcze ani razu. Pułapkę nastawiał na wydrę, która mu zjada ryby. Z jednej strony dziwię się, że taki miły człowiek, skazuje na śmierć w męczarniach istotę czująca, ale z drugiej sama mam za kuchenką dwie pułapki na myszy...

Ostatnio bardzo zeszłam na psy. Zanim wydarzyła się ta akcja z Figą, Kiler (lat 13) oznajmił mową ciała, że będzie zdychał, więc zaprosiłam go do domu, umościłam posłanko, żeby sobie umarł w ciepełku. Po kilku dniach rozmyślił się z tego zdychania :D
Nastały srogie mrozy, żal mi było Figi i Fionki i też je zaprosiłam do ganku. Teraz mają nowoczesną budę z kaloryferem



Fionka jest problematyczna, gryzie nie tylko kłusowników, ale każdego, ona po prostu nie lubi ludzi (m z wyjątkiem nas). Jest agresorką...
Zrobiłam im legowiska w pudełkach z biedronki, pogryzła wszystko w drobny mak, butów jeszcze nie ruszyła, ale w ścianie( karton-gips) mam już trzy zaczątki dziur :/
Przeprowadziłam dosadną rozmowę z wandalem i wydaje mi się że zrozumiała, że ścian nie wolno.

Dobrze, że Figę wcześniej oswoiłam z domem, bo próbowałam już dwie zimy wcześniej, ale nie chciała, uciekała. Stara się już robi (9 lat), i ma krótkie futro. Prawie doszła do siebie, na spacerach już staje na czterech łapach.

Tymczasem kończę, bo jestem umówiona na fitness z koleżankami, co prawda wirtualnie, ale jednak.
Czasem jak pogoda pozwoli, to jeździmy na tajne komlety zumby w domu naszej instruktorki. 
Zawsze sobie obiecuję, że będę częściej pisać, a potem się okazuje, że trach minęły dwa miesiące :D