wtorek, 17 grudnia 2019

groch z kapustą

Skrobnę ze dwa słowa zanim młodzież zjedzie i trzeba się będzie przy garach wykazać.
Iksiński dopieszcza swój warsztat, robi półki, szafki i stoły. Zaczął od zrobienia sobie piecyka, podziwiam go - z kawałka blachy zrobił piec. Może urodą nie powala, ale spełnia swoja funkcję. Odkąd ma ciepełko, przesiaduje w warsztacie do późnego wieczora.

Nie mam konceptu kulinarnego, mózg mi się zawiesza i na święta reaguje oporem i ucieczką.
A może to zwykły wykręt, może jestem leniwa i nie chce mi się szykować? Nie wiem, ale co roku to samo, wypieram do ostatniej chwili, jest mi niewygodnie, bo nie wpisuję się w radosne przygotowania.
Aby przez wigilię przebrnąć.
Mama, ojciec i babcia przy jednym stole, to coś co napawa mnie smutkiem. Z każdym z nich oddzielnie jakoś idzie się dogadać, ale te trzy światy w jednym miejscu są do siebie zupełnie nieprzystające.
Mama nie odzywa się do babki, co najwyżej może jakąś kąśliwą uwagę rzucić w eter, nawet jej nie zaprasza na wigilię, ale ją bierzemy, bo co mamy z nią zrobić? Zostawić samą?
Babcia ma prawie 99 lat, jest trochę jak dziecko. Może za młodu była wiedzącą lepiej, ale kiedy to było, wypadałoby już jej wybaczyć.
Mogłabym unieść się honorem i zrobic wigilię u siebie, ale przerasta mnie to. U siebie mama się zajmie gotowaniem , donoszeniem i będzie miała mniej czasu na granie oburzonej.
Amortyzowanie tarć i tak mnie wyczerpuje psychicznie.

Po świętach mama spełnia swoje marzenie i leci do Meksyku :D
W oderwaniu od ojca i babki, można by o mojej mamie też pare dobrych i ciekawych rzeczy powiedzieć.
Jest odważna, samodzielna, zwłaszcza w porównianiu z moja teściową, która sama za próg domu nie wyjdzie. Szokuje mnie niezmiennie, że teściowa sama swojej sztucznej szczęki nie myje, tylko robi to za nią jej córka, szok do kwadratu.
Moja mama, w tym sezonie przejechała na rowerze 5 tysięcy kilometrów, sama, ma 68 lat.
Ma bardzo niska emeryturę, ledwo ponad tysiąc złotych, ale co roku uskłada sobie forsę na jakąś wycieczkę. Jeździ tylko na kościołowe, wszystkie sanktuaria w Europie już odwiedziła :D


piątek, 6 grudnia 2019

-2

Nie wiem co to będzie jak mi umrze jakiś człowiek,  po Śrubie płakałam, ale w granicach normy,  po Gieni już chyba wszelkie normy przekroczyłam. Co pomyślę, to łzy kapią jak grochy.



Ostatni tydzień, był parszywy.Zaczęło się od wizytacji Szwagra z Chimerą, ni przypiął ni wypiął, oni mnie energetycznie wyczerpują, bo to taki nieszczery kontakt. Spotkanie z nimi, to jak lizanie czekolady przez opakowanie, szkoda zachodu i nie wiadomo, o co chodzi.
Trudnych, ale ważnych, rodzinnych tematów się nie porusza, nie bardzo obchodzi ich czym żyjemy, sami też się nie otwierają. Po co oni przyjechali?
Mam wrażenie, że chcieli nam upchnąć swojego psa, na miejsce po Śrubie. Wypili kawę, ponarzekali na swoje choroby i ciężkie życie i pojechali, a potem już było tylko gorzej.
Awaria pieca, mini pożar w kotłowni, zadyma w chałupie, przeszywający ziąb i smród, głodówka Gieni, z tego wszystkiego dostałam gorączki z mega bólem głowy. Zanim się uporaliśmy z tym cholernym piecem, Gienia była umierająca, nie było sensu gdziekolwiek jechać. Pozwoliłam jej spokojnie umrzeć, po prostu zasnęła w swoim ulubionym pudełku ;(

Wczoraj też razem z Gienią na druga strone tęczy przeszedł babciny Rudolfik. Od początku był słabowity i nie rokował. Ale po nim nie płaczę, nie zżyłam się z nim tak jak z Gienkiem.

U Babci siedem światów z tymi kotami było. Z ganku rychło trafiły do domu, najpierw im urządziłam koci pokój w przedpokoju, ale zaraz potem zamieszkały w kuchni pod piecem. Choć właściwie, to należy stwierdzić, że kuchnia babci wyglądem i estetyką bardziej przypomina kotłownię, ale nikomu to nie przeszkadza, a kotom najmniej.


Średnio sobie Babcia radzi z kotami, bywam tam prawie codziennie, to przynajmniej posprzątam i zainterweniuję jak coś. Problemem jest, że babcia ich przekarmiała, do suchego dowalała jakichś kiszonych resztek znienacka. Mój ojciec karmił ich mięsną puszką dla dorosłych psów, olaboga.
Czaruś przetrwał mimo wszystko, przetrwają najsilniejsi. W życiu jak w dżungli.

Dziś zakończyłam przygodę z gwiazdkami, sprzedałam wszystkie. Zrobiłam 248 sztuk!!!
O ile robienie ich było w miarę przyjemne, to już krochmalenie tak mi dało popalić, że powiedziałam sobie dość. Nigdy więcej!
Na początku przeszarżowałam, przyszpiliłam  40 sztuk na raz ( ja nie dam rady?). Siedziałam z tym do drugiej w nocy, popękały mi opuszki palców od szpilek i nogi spuchły od stania. Na drugi dzień oczy mnie piekły od wgapiania się, bo to jednak precyzyjna robota.

Potem już starałam się jednorazowo krochmalić około 25 sztuk, co i tak zajmowało mi 4 godziny.
W poszukiwaniu receptury na krochmal osiągnęłam poziom mistrzowski, gotowałam osiem dni z rzędu. Opuszki palców bandażowałam profilaktycznie przed rozpoczęciem roboty. Nie spodziewałam się, że sprzedam je wszystkie na raz, więc tym bardziej się cieszę. To była robota głupiego :D





środa, 20 listopada 2019

-2+2

Szydełkowanie, to bardzo urazowy sport, od wytężania wzroku boli mnie głowa, od spiętych  barków lewy obojczyk. Oczom jest zdecydowanie najgorzej, ale już mam 107 gwiazdek, jeszcze tylko dwie!
Jutro generalne porządki w chałupie i biorę się za krochmalenie.

W liczebności stada, nieoczekiwane roszady. Zaginęła psica Śruba ;(
Poszła na spacer z Małżem i nie wróciła, chodził i szukał jej dwa dni, nawet traktorem po łąkach jeździł, żeby z wysokości dalej spoglądać, gdyby się gdzieś, w coś zaplątała. Jak kamień w wodę. Znany jej teren, setki razy tamtędy chodziła, 3 km od domu.

Była z nami 10 lat .Kiedy się do nas przybłąkała nie była młódką, miała bardzo starte zęby, wówczas pani weterynarz oceniła ją po tych zębach wlaśnie na 7 lat. Ale w zeszłym roku, gdy zachorowała, ta sama pani stwierdziła, że musiała się pomylić, bo Śruba nie wygląda na 16-latkę.
Starość zaczynało być po niej widać, przygłuchła, nie zawsze chodziła na spacery, czasem rozmyślała się w połowie drogi i wracała do domu, czasem zawracała już po pierwszej kupie, a czasem, nie ruszała się z podwórka, po to by nas dogonić znienacka.
Teraz też myśleliśmy, że jak zwykle uprawia samowolkę i zaraz wróci. Naprawdę nie było się gdzie zgubić, bezludzie, zakole rzeki odgradza od reszty świata, nie wiem co się mogło stać.

Szkoda mi jej bardzo, tyle razem przeżyliśmy. Kochała mnie miłościa bezwzględną, robiłam jej zastrzyki, podłączałem kroplówki i w jej oczach zawsze było widać "możesz robić co chcesz, wszystko z twoich rąk zniosę".
Kończę o Śrubie, bo już beczę i łzy się leją, a oczy tak mnie bolą od gwiazdek, że jak mi jeszcze żałobna opuchlizna dojdzie, to kaplica.

Zaginęła też babcina Choćkoteczka, wyszła z domu, jak co rano i nie wróciła. Po tej już tak nie rozpaczam, nawet w duchu myślałam, że problem sam się rozwiązał, bo jakby babcia umarła, to co z kotem?
Babcia jednak tęskni i planowała, że jak Choćkoteczka nie przyjdzie, to na wiosnę weźmie nowego kota. Nie oponowałam, mając nadzieję, że do wiosny babcia zapomni, nie chciałam być brutalnie szczera, że branie kota w wieku prawie 99 lat, to głupota i brak odpowiedzialności.
Toczyłam sobie w głowie te rozmowy, aż do dziś, gdy okazało się, że ktoś babci do ganku podrzucił dwa małe kocięta.
Wkurwiłam się i ręce mi opadły.

Babcia sama ledwo łazi, nie da sobie rady z takimi maluchami. Nie wpuściła ich do domu i słusznie z punktu widzenia jej stanu. Niedowidzi, niedosłyszy, chodzi po ścianach, potrzebuje spokoju, kociaki będa szaleć, wspinać się i skakać. Starą kotkę zamykała w łazience, a tych małych nie złapie.
Ech. Nakarmiłam, napoiłam, postawiłam kuwetę i zrobiłam budkę, żeby im było cieplej, koczują w nieogrzewanym ganku. Rozpaczliwie rozgłaszam się po znajomych, może ktoś się znajdzie ...


poniedziałek, 11 listopada 2019

fiksum dyrdum

Dałam sobie żółtą kartkę, za siedzenie drugi dzień plackiem na doopie.

Wczoraj - ogólnopolskie spotkanie z koleżankami u mnie w domu, z dwoma koleżankami mówiąc ściśle ;) Pogoda była drętwa, więc spacer nie wchodził w grę.
Dzisiaj pochłonęły mnie szydełkowe gwiazdki. Niechcący przyjęłam zamówienie. Wyglądało tak niepozornie, zaledwie siedem rodzajów gwiazdek, kilka tych, kilkanaście tamtych. W dwóch turach zamawiano. Koleżanka zrobiła fotki gwiazdek , które w zeszłym roku jej sprzedałam wraz z karteczkami z liczbą zamawianych sztuk. Dopiero jak to wszystko dodałam wyszło mi 108!

Dwa wzory musiałam odtworzyć na podstawie zdjęcia, bo schemat zaginął, na szczęście udało się. Śmieszne jest to, że akurat jej sprzedałam pomyloną gwiazdkę, właściwie trzy takie same, jedną z błędem , drugą prawidłową, a trzecią nieco inaczej usztywnioną. Jej koleżanki z pracy zamówiły 10 błędnych i 11 bezbłędnych  i na dodatek myślą , że to są trzy różne wzory.




Nie wyprowadziłam ich z błędu od razu i zastanawiam się czy w ogóle wyprowadzać. Mam zamiar zrobić wszystkie bezbłędne i podejrzewam, że  w ogóle nie gapną się o co chodzi ;D

Jak zwykle zafiksowałam się na robocie i dzisiaj od rana dziobię, jak szalona. Akurat te wzory nie są szczególnie pracochłonne, pół godziny robię jedną, drugie pół godziny trzeba doliczyć na pranie, krochmalenie i przypinanie szpilkami do styropianu.
Godzina mojego życia (ślęczenie, dziubanie, wysiłek dla wzroku, ból bioder od siedzenia i palców od szpilek) kosztuje 3 złote, śmiech na sali i interes życia.

Kurdęsz, lubie robić i nikt mnie nie zmusza, ale momentami pukam się w czoło, po co mi to ;D
Jak się zafiksuję, to nie mogę się oderwać. Tak jak dziś.
Co jakiś czas przypomina mi sie firanka dla szwagierki, którą tak bardzo chciałam jej zrobić na święta, że przeginałam z czasem, aż mi wszystkie stawy w dłoniach wysiadły. Firana powstała, ale później trzy miesiące mi łyżka wypadała z ręki ;D

Od Bożego Narodzenia  do Wielkanocy nastukałam ponad 100 gwiazdek i myślałam, że na luzie sobie je wykrochmalę i sprzedam. A tu musze jeszcze setkę stuknąć, bo nie mam takich gwiazdek jakie one chcą. A wykrochmalić 200 to dopiero będzie ból!

niedziela, 27 października 2019

Cl

Głowa mnie boli i spać mi się chce, ale jeszcze muszę się umyć. Wzbraniam się przed tą czynnością z powodu smrodu wody. W sąsiedniej gminie wykryto jakieś bakterie w wodzie z wodociągu, jak tylko o tym przeczytałam, wiedziałam, że będzie chlorowanie. Całkiem niedawno, w jeszcze innej gminie sanepid wykrył bakterie i zaraz potem woda u nas waliła chlorem. Połączyłam te fakty i znowu się sprawdziło.

Normalnie mamy bardzo dobrą wodę, piję z kranu, nie kupuję butelkowanej. Jak tu mieszkam 12 lat chlorowanie zdarzało się sporadycznie, a teraz już drugi raz w tym roku!
Sama nie wiem czy ten ból głowy potęguje smród, czy boli dlatego, że tak śmierdzi. Pod prysznicem czuje się jak na basenie, aż gardło piecze. Po zmywaniu śmierdzą mi ręce, mycie zębów aż wzdryga.
O napiciu się nie ma mowy, śmierdzi jak z kibla. Czy to na pewno zdrowsze niż te potencjalne bakterie?
Domniemuję, że to profilaktycznie się nas raczy tym chlorem, bo przecież niczego u nas nie wykryto.

Chwilowo przeprosiłam się z filtrującym dzbankiem, na codzień nie chce mi się z nim bawić, w dodatku filtr zmienia i psuje smak naszej świetnej wody.
Kupiłilam zgrzewkę cisowianki, żeby przetrwać ten najgorszy czas.
Sklepowa woda źródlana w tych dużych baniakach, smakuje okropnie w moim odczuciu.

A wy jaką pijecie wodę?

piątek, 25 października 2019

-10

Nasza pani Zumba jest w ciąży, za miesiąc rodzi, tańcuje z nami jeszcze, ale tylko raz w tygodniu, więc zbieramy się i jeździmy, do innego miasteczka na dodatkowy fitness.
Uwielbiam ten stan umysłu, po intensywnym wysiłku. W domu i samemu trudno to osiągnąć, w kupie jednak siła.
Na wszelkie psychiczne doły, takie zmęczenie działa zbawiennie.

Obiecałam Justynie, że napiszę jak odchudziłam Małża, choć przyznać trzeba, że gdyby on sam nie zechciał, to nic by z tego nie wyszło. Długo to trwało zanim udało mi się coś wskórać, ani prośby, ani groźby, nie robiły na nim wrażenia. Nie przeszkadzało mu ani brzuszysko, ani waga, ani widmo chorób. Jadł dużo, często, bez ograniczeń. Jak wracał z pola późno, to choćby to była 23 MUSIAŁ zjeść kolację.
Ważył już prawie 100 kilo, sapał, pocił się, we wszystkich koszulach brzuchem urywał guziki. Bywałam kąśliwa w uwagach, zwyczajnie wredna, ale efekt był odwrotny, bo jadł jakby na przekór. Ilość jedzenia, to jedyny powód do spięć między  nami ( nie licząc relacji w jego rodzinie:D).

W końcu odpuściłam, pogodziłam się z tym, że nic nie zrobię na siłę.

Sama przyświrowałam jedzeniowo. Jutubowe filmiki zainspirowały mnie do zmian w jadłospisie.
Porzuciłam mięso i wszystkie produkty odzwierzęce, zafascynowałam się surowym jedzeniem. Nigdy to nie było fanatyczne, czy motywowane jakąkolwiek ideologią, jadłam tak jak miałam ochotę. Przez rok nie jadłam żadnych ciastek i nie piłam kawy i nie było to dla mnie żadnym wyrzeczeniem. Miałam z tego niezłą frajdę, niestety mi przeszło ;D
Cukier to chyba jednak narkotyk, bo odkąd zaczęłam nie mogę przestać i dwa kilo już mam na plusie :0
Ale wróćmy do małża.

Mnóstwo filmików słuchałam, kręciły mnie przeróżne teorie w temacie jedzenia, słuchałam tego stojąc przy garach i gotując normalna paszę dla rodziny.
Mężu słuchał tego wszystkiego jakby niechcący, czasami specjalnie puszczałam rzeczy, które chciałam, żeby przyswoił. Niby grzebał w swoim kompie, ale jednym uchem słuchał.

Aż w końcu coś w nim zakiełkowało, zaciekawił go okresowy post. Zbiegło się to też w czasie, gdy Młodszy wyjechał na studia i zostaliśmy sami w domu. Zaczęliśmy stosować ośmiogodzinne okno żywieniowe i szesnastogodzinny post. Mężu jadł to na co miał ochotę, ale tylko od 8 do 16, potem już tylko woda i ziółka. Przy mnie niechcący ograniczył mięso, chciał jeść to co ja, żebym nie musiała specjalnie dla niego gotować. Jak Iksiki przyjeżdżały to jadł razem z nimi ( dla nich posiłek bez mięsa jest niejadalny, chyba, że to pierogi, placki kartoflane lub naleśniki).

Przesuwające się dziurki w pasku i osiągi na wadze były motywującą nagrodą. Chodził na coraz dłuższe spacery z psami, zachwycała go lekkość, zwinność i brak zadyszki.
Z wieczornego doświadczania głodu zrobiliśmy, atrakcję i zjawisko. Ja nie schudłam ani deka, ale on 10 kilo. Wszystkie ubrania ma do wymiany.

Jak pojechaliśmy odwiedzić jego rodzinę w Bieszczadach i poleźliśmy na jakąś górę, to ciągnęliśmy jak rącze konie, a reszta rodziny rzęziła i sapała :D

Już się trochę zmęczyłam późną porą i brak mi werwy na zgrabną puentę tej opowieści :D
Bardzo jestem dumna z małża, wciąż ma nadwagę, ale już nie jest otyły.



wtorek, 22 października 2019

jestem :)

Nie macie pojęcia ile razy nosiłam się z zamiarem, że dzisiaj, to juz na pewno napisze nowa notkę na bloga i tak jakoś się to rozłaziło. Może dlatego, że Iksiński też ma swojego laptoka i siedzimy wieczorami razem w kuchni i każdy mizia swojego taczpada. Zwykłam pisać swe notki w samotności, ale dziś się przemogłam, bo nigdy się nie doczekacie ;D
Chociaż już też rozważałam, czy to nie lepiej pozwolić blogaskowi zdechnąć, już tak długo nie pisałam, że wszyscy się odzwyczaili od zaglądania do mnie.

Nie ma lekko, Iksiński mnie zagaduje. On myśli, że ja cokolwiek rozumiem, co on do mnie gada, kiwam głową, bo mu słuchacz potrzebny, ale o zwolnicy w kole opryskiwacza nie mam bladego pojęcia.

Wyjątkowo wcześnie w tym roku obrobiliśmy się z robotą, buraki wykopane, oziminy zasiane, nawet wszystkie warzywa z ogrodu sprzątnięte. Szok. Zawsze kopałam jak już mrozem i śniegiem straszyli. W zeszłym roku poprzysięgłam sobie, że ostatni raz tak zwlekam, bo mi łapy do łopaty przymarzały, tak było zimno. A tu takie lato teraz.
Już prawie listopad a ja codziennie na hamaczku kawę piję pławiąc się w słońcu.
Pięknie jest, aż żal liście grabić.

Dla rolnictwa, to oczywiście fatalna pogoda, bo susza, pszenica nie wschodzi, rzepakowi za ciepło i jest ryzyko, że zakwitnie, a jak zakwitnie to już po zawodach, do przeorania. Trzeba go pryskać, żeby zahamować wzrost, a tu opryskiwacz się zepsuł, a części drogie jak cholera.

Iksiki rozjechały się po Polsce, a ja nie tęsknię, wręcz z trwogą myślę, że w listopadzie przyjadą i znowu trzeba będzie gotować jak dla pułku wojska ;D

Mamy bardzo dobry kontakt telefoniczny, mam wrażenie, że w naszych rozmowach jest więcej treści gdy są wyjechani.
Młodszy dziś doniósł, że zlazł mu paznokieć z palca, którego osobiście mu przekłułam , żeby przynieść ulgę po urazie.
Podczepiał jakąś maszynę do traktora, i wsadził palca tam gdzie nie powinien. Cały paznokieć był siny i strasznie bolał, a że już mam wprawę, tzn widziałam jak to się robi w szpitalu, to zrobiłam to w warunkach domowych.
Pamiętam jak kilka lat temu opisywałam wam na blogu, że na izbie przyjęć, w XXI wieku lekarz rozgrzał spinacz biurowy nad świeczką i zrobił dziurę w paznokciu upuszczając krwi mojemu dziecku. Spiritka mi wtedy nie uwierzyła ;D
Sama bym nie uwierzyła, gdybym tego nie przeżyła.
Ale ona pracuje w niemieckim szpitalu, tam pewnie inne standardy :D
( Całusy Lucy:))
Tu macie filmik, to sobie podpatrzcie jak się to robi, oby wam się nie przydało, ale ulga jest natychmiastowa. Może i średniowieczna metoda, ale  szybka, tania i skuteczna.

Boje sie obiecywać, że będę częściej pisać, bo ja zawsze mam szczere chęci, a potem wychodzi jak zwykle. Ale może nie będę zważać na małża i czasem coś klepnę co ślina na język przyniesie, jak teraz.

Gdybyście byli ciekawi co u Babciusi, to spoko. Jak na swój wiek radzi sobie wspaniale. Rozsypuje, rozlewa, śmieci, ale to znaczy, że jest aktywna, ma plany, działa ;D
Dzisiaj rano umyłam podłogę, a gdy wieczorem wpadłam założyć maść do oczu, to już było napierdzielone równo wszystkiego, do gumoleona się przykleiłam ;D
Znacznie gorzej jest jak przychodze i czyściutko, bo to znaczy, że leżała i nie była w stanie nic zrobić.



niedziela, 28 lipca 2019

Ostatnio, w niedzielę narzekałam na bocianka, że nie lata, a już we wtorek bocianek dał susa w nieznane.
Wiąże się z tym ciekawa historia. Swój pierwszy lot bocianek zakończył na polu u sąsiadów, którzy akurat pracowali niedaleko. Zobaczyli, że ma wrośnięty sznurek w nogę. (To dlatego był taki niemrawy!)
Złapali go i mu ten sznurek wyjęli!
Jestem dla nich pełna podziwu, że im się chciało, że zadali sobie trud. Brawo!

Nakryli go płachtą, z zaropiałym sznurkiem w nodze wolno uciekał, startowanie z ziemi jeszcze miał nieopanowane. Operacja się udała, bociuś fruwa i ląduje.
Świeżo po zabiegu chyba śmierdział człowiekiem, bo stare boćki nie chciały go wpuścić do gniazda, ale był uparty i w końcu mu przebaczyły ;)

U nas żniwa na całego, rzepak już wykoszony, teraz pszenica. Rzepak przesiewaliśmy przetakami i jest to koszmarna robota, ze względu na liczne robale. Pająki, żuczki wszelkiej maści i przeróżne dziadostwo. Cała jestem pogryziona, mimo, że ubrana byłam tak, że tylko mi twarz wystawała. Marzyłam o stroju płetwonurka, chociaż było gorąco ;D

Trzymajcie kciuki za pogodę i sprzęt!
O moim sposobie na odchudzenie małża w następnym odcinku, bo mam budzik na piątą, a już prawie północ.
A sposobem na wyjście z łóżka o tej nieludzkiej godzinie, jest zostawienie budzika w kuchni ;D
Już dopracowałam metodę, wstaję, na śpiocha wsiadam na rower i jadę na psi spacer, gdzieś tam po drodze się obudzę i mam radochę, że dzień mam dłuższy, że psy wybiegane, że zdążę jeszcze coś naszykować do jedzenia zanim pojedziemy zrzucać zboże :D



niedziela, 21 lipca 2019

Nikogo nie ma w domu.

Synkowie nad lubelskimi jeziorami, każdy nad innym, żadne tam wczasy, łikendowy wypad ze znajomymi.
Iksiński przy niedzieli sprząta w garażu, dni mu za mało, cały czas coś dłubie i naprawia, szykuje się do żniw.
Powinnam wywiesić pranie, podebrać ogórki, albo chociaz ogarnąć chatę, ale chwilowo oleję powinności i poklikam na blogasku :D

Babcia, która w kwietniu skończyła 98 lat, bardzo podupada na zdrowiu, umysł jeszcze całkiem dobrze pracuje, ale ciało po prostu się rozsypuje. Opadaja jej górne powieki, dolna powieka w pawym oku wpada jej do oka i rzęsy nieustannie drażnią oko. Próbuję naciągać skórę pod okiem i przyklejać plastrem, takie mamy zalecenie lekarza, ale babcia stawia opór. Bardziej ją wkurza plaster na policzku, niż rzęsy w oku. Niestety nie widzi związku między bólem oka, ciągłą chęcią zamróżenia go, a drażnieniem oka przez rzęsy. Co ja przykleję, ona odkleja. Chociaż i podklejanie nie jest proste, czasem przykleję plaster a dolna powieka i tak zawija się do oka. Za dużo jest tej skóry, babcia bardzo schudła, wszystko jest wiotkie.
Brzuch wisi jak fartuch, skóra się odparza.
Na nogach robią jej się rany, ogólnie jest tak sobie, nie najlepiej, ale też jeszcze nie najgorzej, sama dojdzie do kibla, bardzo to doceniam.
Oprócz mnie dogląda ją jeszcze mój ojciec, drugi syn od wielkiego dzwonu, są to raczej wizyty towarzyskie, niż fizyczna pomoc, ale dobre i to. Moja mama i stryjenka, chociaż co niedziela są w kościele, u babki nogi nie postawią. Moja mama od 6 lat, stryjenka blisko 20. Moja mama jest obrażona i uważa, że babka jest bez serca, bo mój ojciec nie je z nią obiadu tylko chodzi do babki na obiady.Za to mama ma żal, niestety nie widzi drugiej strony medalu, babka czeka na ojca jak na zbawienie, chyba dzięki temu tylko jeszcze żyje, bo ma zakodowane, że Adaś na obiad przyjdzie. Jak ojciec gdzieś wyjeżdża, to babka nie je, bo jej się nie chce gotować.
Frykasów nie robi, ale kartofli na ślepo naobiera, kaszę, ryż, albo zupę ugotuje. Człowiek musi mieć jakieś obowiązki, żeby żyć.
Jak bywa gorzej, że nie ma siły, to ja jej coś gotowanego przynoszę.
Problemem jest też wypadająca macica, utrudnia sikanie. Ginekologa babcia widziała ostatnio w 1957 i wątpię, żeby cos dało się z tym teraz zrobić. Kiedyś się babcia do tego nie przyznawała, a teraz juz sobie sama nie daje rady.

Ja tu gadu gadu, a czas płynie. na 18 wybieram się z moją koleżusią J. na maraton zumby.
Lęki żniwne trzymam w ryzach (chyba).
Rodzina małża trzyma się na dystans, więc i ja się nie wyrywam z kontaktem.

Bocianek jest jakiś niemrawy, słabo mu idzie trenowanie, jeszcze nie lata, poprzednie pokolenia w analogicznym czasie już latały.



A wy jak tam? Czym żyjecie?


czwartek, 11 lipca 2019

Po wieczornym psim spacerze zajrzałam do świątyni dumania. Cicho i spokojnie. Komarów podejrzanie nie widać, możliwe że zeżarły je pająki, których się panicznie boję.Nieco lękam się tak siedzieć,żeby mi tu zaraz jakiś nie wylazł.
Ubrałam się w zimową kurtkę, bo zdawało mi się, że niewiadomo jak zimno. I trochę czekam aż się ściemni, żeby wiochy na wsi w tym stroju nie robić ;D

Akcja z meblami już zakończona, teściowa zadzwoniła do Himery, ta nie odebrała i nakazała szwagrowi oddzwonić. Opierdzielił teściową że jakieś cyrki odstawiają, oni żadnych mebli nie chcą i może se teściowa je siekierą porąbać.
Więc meble pojechały do Wdowy i wszyscy się jeszcze bardziej na siebie obrazili.
Ja pozostałam biernym obserwatorem, nie udzielałam rad, nie mądrzyłam się.
Swoją drogą nie kumam, że oni tak bardzo się rozmijają w rozumowaniu. Himera wyskoczyła że chce pieniędzy bo zostawiła meble, Trzecia oddaje jej meble, kiedy ta wyraźnie gada że chce pieniędzy.
Trzeba ją było spuścić na drzewo a nie pakować się w koszty. Jest akt notarialny, dogadali się wówczas, więc musztarda po obiedzie, można było ją obśmiać, zamiast się tak honorem unosić.

Szwagry się do nas też nie odzywają, już prawie dwa miesiące cisza na łączach. Przypuszczam że szwagrowi wstyd, choć może to tylko moja nadinterpretacja.

Już prawie ciemno, można wracać ;D









środa, 26 czerwca 2019

Muszę, inaczej się uduszę!

Już myślałam, że się we mnie wykotłowało i że nie ma potrzeby tego zaczepiać, ale jednak nie. Kotłuje się dalej. Nie jest to w ogóle żaden mój problem, ani moja sprawa, jestem zdystansowana niby, ale jednocześnie, mój umysł zużywa masę energii, na międlenie tego tematu.
Wyrzygam na blogu, może mi ulży ;)

Sprawa dotyczy rodzeństwa mojego małża, z którymi onegdaj miałam bardzo dobre relacje. Bardzo mi zależało na jakości tych relacji, ale z racji braku wspólnej płaszczyzny rozumowania, musiałam odpuścić i powściągnąć moją chęć trwania w przyjaźni z każdym.

Szwagierka zwana Wdową dała mi po łapach jako pierwsza. Traktowała mnie instrumentalnie, jak coś jej było trzeba to spoko, wiedziała jaki jest mój numer telefonu, ale jak jej już było dobrze, to nie odczuwała potrzeby kontaktu. I tak jest do dziś, tyle, że ja już niczego nie oczekuję. Trzeba coś pomóc, pomagam. Z czysto ludzkich pobudek.

Szwagierka Druga zwana Szczecińską z wiekiem robi się coraz bardziej apodyktyczna, w większości tematów WIE LEPIEJ, nie ma pola manewru w rozmowie.

Ze Szwagierką Trzecią byłam naprawdę bardzo zżyta, wydawało mi się że łączy nas  prawdziwa przyjaźń. Zabieraliśmy ją na rodzinne wycieczki, bywało, że codziennie do nas przyjeżdżała rowerem na scrable i pogaduszki. Razem chodziłyśmy na zumbę, ćwiczyłyśmy fitness, codziennie do siebie dzwoniłyśmy.
Aż nieoczekiwanie wszystko się odmieniło, zaczęła na mnie reagować alergicznie. Widziałam, że ją wkurwiam, choć nie rozumiałam dlaczego. Przestała przyjeżdżać, telefonicznie była szorstka. Na każde moje zapytanie odpowiadała z ironią i sarkazmem. Z rok próbowałam ratować tę przyjaźń, ale bezskutecznie. Dostawałam od niej ciągle pozawerbalny komunikat „Spierdalaj”. Odpuściłam.
Złożyłam to na karb trudnej sytuacji domowej. Teściowa zwaliła na nią całą opiekę nad sparaliżowanym Teściem, nawet próbowałam zaalarmować całe rodzeństwo, że coś niedobrego się z nią dzieje, że trzeba jej pomóc  i ją odciążyć w tej opiece, a może nawet ustalić dyżury.
Nikt oprócz mnie nie widział problemu, zbagatelizowali sprawę, nie podjęli tematu.

Kiedy kilka lat wcześniej zachorowała na depresję, całe rodzeństwo razem z Teściową, też nie widzieli problemu, nie mieli czasu. Bardzo się wtedy zaangażowałam. Jak ją odwoziłam do psychiatryka, to wyglądałam na gorzej chorą od niej ;D

To samo było jak Szwagierce Pierwszej umarł mąż, zaproponowałam, że może spotkalibyśmy się i pogadali jak ją wesprzeć i jak pomóc, żeby poradziła sobie z długami i trójką dzieci. Też mnie olali, nikt nie przyjechał. Nie chciałam żadnych deklaracji, chciałam tylko wiedzieć co myślą.
Ale oni mają w rodzinie taką taktykę, że jak jest jakiś problem, to są bardzo zajęci własnym życiem, nawet jak się spotkają, to nie rozmawiają o ważnych sprawach. Zakładają maski, udają.

Szwagier….
Uważałam go za dobrego człowieka, ale ostatnio już mu się taka pula punktów ujemnych uzbierała, że nagle ukłuło mnie w oczy, że on nie lubi psów i psy jego też, i że już ten sam fakt powinien dać mi do myślenia ;)

Żeby dopełnić obraz postaci trzeba wspomnieć o konkubinie Szwagra, zwanej Chimerą. Osobiście nie mam z nią problemów, łączą nas poprawne stosunki. Z samej obserwacji jej charakteru wiedziałam, że z nią trzeba ostrożne. Często wymieniamy zdjęcia i uprzejmości na fejsie, jakieś luźne myśli i tematy. Dla mnie jest zawsze miła, ale nie na darmo ma przydomek Chimera  ;D

Szwagier pod pantoflem Chimery ma tylko dwa prawa wdech i wydech. Pani każe, sługa musi.


(Uwaga przechodzę do ad rema ;D)

Szwagry( szwagier z Chimerą) wybudowali sobie dom za miastem, i zamierzali sprzedać  mieszkanie w bloku.  Szwagierka Trzecia zdecydowała się je kupić.

Szwagierka Trzecia  12 lat temu zabrała do siebie Teściów, i od tamtej pory role się odwróciły to oni byli jej dziećmi, oboje niezaradni życiowo, Teściowa – jak bluszcz uwiesiła się na córce, Teść- po udarze.

Związek Szwagra trwa od 15 lat i cały ten czas Trzeciej włazili na głowę.  Przyjeżdżali kiedy chcieli, zostawali na noc bez uprzedzenia i zapytania, zostawiali jej dziecko, stołowali się kiedy im pasowało. Zawsze mnie to dziwiło, że Trzecia znosi to w milczeniu. Że nie postawi jakichś granic, że nie ustali jakichś reguł, że nie huknie pięścią w stół. Bardzo często była dla nich niemiła i sarkastyczna, a oni mimo to, dalej ją wykorzystywali i nadużywali „gościnności”.

Ona chyba robiła to z poświęcenia dla matki, że niby oni do Teściowej przyjeżdżają, to ona musi cierpieć, ale to był jej dom.
Teściowa nigdy nie miała jaj, żeby pomyśleć głową. Ona jest dobra kobieta , ale niestety głupia i niepełnosprytna.

Odnośnie ceny mieszkania Trzecia się nie targowała, początkowo zaproponowali 220 tysi, ale szwagier obniżył o 10, bo jak sam podkreślił, Trzecia sfinansowała grobowiec Teścia, zmieniała mu pampersy przez lata i ich dziecko spędzało u niej dużo czasu. Trzecia bąknęła, że może jak sprzeda swoje stare mieszkanie, to może im tę dychę dorzuci.

Najpierw z rok ją zwodzili z terminem sprzedaży (ich słynne NIEWIADOMO – ulubiona odpowiedź na większość pytań:” Czy się do nas dziś wybieracie?”” Kiedy przyjedziecie” – wielokrotnie testowałam).
Potem po akcie notarialnym, w którym było napisane, że do końca sierpnia się wyprowadzą, przestali opłacać opłaty, ale siedzieli prawie do listopada.
Trzecia nerwowo czekała, nie żądając, nie zmuszając. Mieszkała w bloku na pierwszym piętrze, w łazience miała piec i codziennie musiała nosić po schodach węgiel i rąbać drzewo na rozpałkę.
Teściowa nie chciała się wtrącać i też słowem nie pisnęła synkowi, że może to trochę nie fair.
Aż Szczecińska przyjechała z odsieczą, na chama i podstępem wprowadziła  Trzecią do własnego domu.

Szwagrostwo zrobiło z siebie ofiarę, bo zostali zmuszeni, bo byli nieprzygotowani, bo drzwi w łazience nie było(!). Nawet im w móżdżkach się nie pojawiło, że trzecia nie ma węgla i że chce i ma prawo się wprowadzać.

Potem była chryja z meblami, które zgodnie z zapisem w akcie Trzecia kupiła razem z chatą. Tacy wspaniałomyślni byli, że niby już nie będzie musiała się meblować, ale Chimera niechcący oddała stół z kompletu mebli w salonie swojemu ojcu. Trzecia się wkurwiła, ale zmilczała, wywaliła salonowe meble i kupiła sobie nowe.

Oczywiście wszyscy jadą na kredytach.

Chimera ze szwagrem oburzali się niewdzięcznością Trzeciej, że dobre meble na śmietnik poszły . Trzecia wściekła, miała ochotę zatrzeć każdy ślad po Chimerze w mieszkaniu. Między innymi przemalowała ściany z jednego szarego na drugi szary, co bardzo ubodło Chimerę i Szwagra.

W styczniu wybuchła afera o piwnicę, Trzecia miała czelność delikatnie zasugerować, że może zrobiliby jej troszkę miejsca w jej własnej piwnicy. Chimera nakrzyczała na nią w jej własnym domu, obraziła się i rżnęła poszkodowaną. Teściowa i reszta nadal uważali, że nie będą się wtrącać. Szwagier nawet głowy nie wystawił spod pantofla. Po kilku tygodniach zabrał ich rzeczy z piwnicy, zostawiając masę syfu i brudnych słoików.


Trzecia jest chrzestną synka Szwagrostwa, w końcu ważna persona w komunijnym ceremoniale (z  grubej kasy musi wyskoczyć), a oni jej przynieśli jedno zaproszenie do spółki z teściową ;D

Chimera zapytała teściową czy Trzecia mogłaby upiec sernik na przyjęcie, Teściowa nie zwróciła jej uwagi, że powinna się z tym osobiście zwrócić do Trzeciej. Trzeciej było bardzo przykro, że tak ją zlekceważono, ale sernik upiekła.

Już przed komunią chmury się zbierały, spodziewałam się, że na przyjęciu może być jakieś tąpnięcie, afera wisiała w powietrzu i ja to czułam.  Było tak sztucznie miło, że mnie zatkało. Z przyjęcia wróciłam psychicznie chora i przez tydzień nie mogłam dojść do siebie. Nogi mi spuchły, bolała mnie głowa i byłam w szoku, że przez tyle godzin rozmawiali o niczym, mając tyle nierozwiązanych spraw. Dysonans poznawczy. To była mordęga, Szwagier przywdział maskę błazna i każdy poruszony temat spłycił i obśmiał,  wszystko spuentował nieśmiesznym żartem a wszyscy się śmiali, jakby to naprawdę było śmieszne.

Szambo wybiło dopiero po tygodniu. Chimera ubzdurała sobie, że Trzecia sprzedała mieszkanie i chce natychmiast 10 tysięcy. Napadła z paszczą na śpiesząca się na pogrzeb koleżanki Trzecią i wtedy Trzecia dostała białej gorączki. Było i „wypierdalaj" i” nie chcę cię znać” i wszystkie żale z 15 lat.
Chimera wchodziła i wychodziła trzaskając drzwiami, również rewanżując się obrzmiałą pretensją.|

Potem zaczęła dręczyć Trzecią telefoniczne i smsami aż ją Trzecia wreszcie zablokowała. I nastąpiło totalne zerwanie kontaktów.

Dopiero w tym momencie Chimera pożaliła mi się na fejsie, że Trzecia jej wypomniała, że przez 15 lat była darmowym hotelem, restauracja i opieką do dziecka i  że jest im wszystkim strasznie przykro z tego powodu i że Synio nie ma już Babci.
Jeszcze wtedy nie znałam rozmiaru katastrofy.  Zdawkowo skomentowałam coś o dystansie i przeszłyśmy do tematu smaku herbatki z liści morwy :D

Następna zadzwoniła roztrzęsiona Teściowa i zdała relację z drugiej strony, tam to już było morze emocji. I wtedy mój umysł zaczął wałkować .

A czemu ona tak zrobiła? Jak szwagier mógł na to pozwolić, za 10 tysięcy skłóciła go z rodziną i pozbawiła dziecko babci i cioci, które Synio bardzo lubił? Czy on w ogóle wie jak zachowała się Chimera, czy może zna tylko jej wersję? Dlaczego on nie zadzwoni do matki? Dlaczego nie przeprosi Trzeciej?
Dlaczego nikt z rodzeństwa z nim szczerze nie porozmawia?
Jak spowodować, żeby Chimera dostrzegła drugą stronę medalu? Czy powinnam dać jej do zrozumienia, że popełniła błąd?

Już dawno wiem że moja chata zkraja  i oni sami muszą kształtować wzajemne relacje, od ćwierć wieku się stopuję, bo ciągle to mi bardziej zależy na ich dobrych relacjach, niż im. Tak napawdę nikogo nie obchodzi co ja myślę.
Niby wszystko wiem, ale kto zatrzyma gadający umysł?

Podpuściłam Teściową, żeby zadzwoniła do Szwagra, porozmawiać. Powiedział jej, żeby się nie wtrącać, bo to są sprawy między Chimera a Trzecią,i że lepiej by wyszli jakby obcym ludziom sprzedali mieszkanie. To był ich ostatni kontakt, potem teściowa chciała mu złożyć życzenia z okazji dnia dziecka, ale już nie odebrał, ani nie oddzwonił.

Oni są autentycznie obrażeni i czują się poszkodowani.

Trzecia też.
 Nerwy ma w strzępach, kredyt na 30 lat, czterdziestka na karku, sytuacja w pracy niepewna, starzejąca się matka na garbie , kolejni chętni na jej stare mieszkanie(70 tysi) nie dostali kredytu.

Wczoraj mężu wieszał nowe żyrandole, bo Trzecia nie spocznie dopóki ostatnia rzecz po Chimerze nie zniknie jej z oczu.
Nie cierpię rozmawiać o niczym, zwłaszcza gdy wiem, że dusza skowycze. Trzecia się nawet otworzyła, masa żalu z niej uleciała, a mój łeb znów ma pożywkę. Całą noc śniła mi się Chimera, znowu roztrząsam :D

Zapytałam Trzecią co zrobi z meblami po Chimerze z pokoju Teściowej( bo nowe już zamówione), w domyśle mając, że może odkupi je moja przyjaciółka dla swojej mamy.
Ale Trzecia ma zamiar każdą wypomnianą w kłótni przez Chimerę rzecz spakować, odwieźć i wypakować pod domem Szwagrostwa. Pralkę, meblościankę, skórzany plecak i żyrandole.
Ma zamiar użyć do tego moich synów i naszego samochodu, mój mąż tego słuchał i słowem się nie odezwał.
Zapytałam ją czy zdaje sobie sprawę w jakiej sytuacji chłopaków postawi, przecież oni będą chcieli być lojalni wobec wszystkich, oni nie są w żadnym konflikcie.
Wiem, że ona cierpi i że myśl o tej zemście przynosi jej ukojenie, przesłaniając wszystko inne.
Mam nadzieję, potrzeba zemsty się wypali zanim nowe meble przyjadą.

Niestety zauważam, że trochę się rozmydla nauka płynąca dla nich z tej lekcji.

Zdrowy rozsądek mi mówi, nie pchaj palców między drzwi, zajmij się swoim życiem, obserwuj, nie reaguj, pozwól im. Tylko co zrobić z przemądrzałym ego, które ma tyle wspaniałych rozwiązań i obserwacji ;D

Dałam mu poszaleć na blogu, może się uspokoi ;)


niedziela, 23 czerwca 2019

Zasiadłam w pokoju chłopaków, który to miał być moim gabinetem na czas ich nieobecności :D
Pamiętam jak zeszłego lata nie mogłam się doczekać aż wyjadą, żeby przejąć ich lokum, tyle sobie obiecywalam, że będę tu czytać książki, ćwiczyć fitnesy, blogować i guzik z tego wyszło.

Pokój służył głównie jako przechowalnia i sortownia prania.
Młodszy ma jutro ostatni egzamin i już mógłby wracać, ale będzie czekać aż jego dziewczyna pozdaje wszystko i wrócą razem.
Starszy zjedzie dopiero po połowie lipca.

Czerwiec to chyba mój ulubiony miesiąc, chociaż im bliżej żniw, tym częściej myślę :"Aby do listopada!"

Ze względu na natężenie prac, stresu, owadów i pajęczaków od lipca marzę o listopadzie.

W mojej wiosennej świątyni dumania można dostać wścieklizny od nawału żądnych krwi komarów, zbieram tam chwasty szczelnie zakapturzona, pocę się w dresach, gumowcach i bluzie. Jeśli choć na chwilę przestanę się ruszać dziesiątki komarów próbuje przebić się przez ubrania, brakuje rąk, żeby odpędzić je z twarzy.


Na psich spacerach muszę uważać na dziki. Nastawiam budzik na szóstą, żeby psy się przebiegły z rana, póki nie jest gorąco. Z uwagi na wysokie trawy i rosę jeżdżę rowerem w gumowcach i okropne chrząszcze wpadają mi z traw do cholewek. Brr...




Wieczorem nie wyłażę z chaty, bo przerażają mnie ogromne pajęcze sieci i wolałbym nie spotkać ich twórców.

W tym roku mamy tylko jednego małego bocianka, zwłoki drugiego po majowych ulewach wypadły z gniazda.
Nad oknem na strychu, jaskółki wybudowały gniazdo, zauważyliśmy dopiero jak młode zaczęły drzeć dzioby.

Na koniec pochwalę się moim wczorajszym wyczynem który mnie bardzo śmieszy i napawa dumą :D
Przed odpustem na cmentarzu odprawia się msza i tak jak na Wszystkich Świętych, społeczeństwo pucuje "pomniki", wydaje krocie na znicze, plastikowe bukiety i wianki a nade wszystko produkuje śmieci.
Zamierzałam jedynie z grubsza ogarnąć legowiska przodków, żeby było posprzątane, bez nadmiernych inwestycji i żeby nie zawalić Matki Ziemi hałdą plastiku.
Palenie zniczy też mi się wydaje zbytecznym generowaniem śmieci, ja nie kupuję, ale inni członkowie rodziny owszem. Oni palą, ja tylko wynoszę na śmietnik zużyte wkłady.
I właśnie podczas wizyty na śmietniku wzrok mój przykuł bardzo ładny bukiet, który wygrzebałam i dumnie zaniosłam prababce Tekli. Ona miała akurat najbardziej wypłowiałe kwiatki.
Śmieć dostał drugie życie, a ja mam radochę :D
Czemu ludzie wyrzucają takie ładne bukiety?

środa, 5 czerwca 2019

W mojej świątyni dumania przypieka słońce. Powinnam była wziąć kapelutek. Ostatnio spiekłam się na ogrodzie,gdzie wyskoczyłam nibyna chwilę, a że akurat zadzwoniła koleżusia Baśka, to jedna ręką trzymałam telefon a drugą wyrywałam chwasty. Baśka jest największą gadułą jaką znam, więc trochę jej zeszło zanim zrelacjonowała swoje problemy. Niestety opalam się tylko na czerwono.
A w sobotę idę na wesele do mojej drugiej z trzech przyjaciółek. Występuję tam w charakterze niani do wnuczki jej siostry, zgłosiłam się na ochotnika.
Zdałoby się jakoś wyglądać, żeby dziecka nie wystraszyć.
W rodzinie małża wybuchła wielka kłótnia, może kiedyś zagłębię się w szczegóły. Nawet jest mi to chyba potrzebne w celach terapeutycznych. Taką sobie zrobiłam jazdę w umyśle, że już byłam wykończona nieustannym wałkowaniem tematu, tłumaczeniem każdemu na czym polegał jego błąd i jak się powinien zachować. A dobrze wiem, że każdy z nich się okopał na swoich pozycjach i nie ma szans, żeby spojrzeli z innej perspektywy.
W blogach mam hiper zaległości, bo żeby wyciszyć gadającą głowę czytałam książki i sprężałam się żeby skończyć zamówione koty.

Synowej zebrałam chwasty do zielnika i miałam przy tym dużą frajdę.
Od blogoczytelniczki aż(!) z Kanady dostałam zumbową torebusię, którą szpanuję na każdej zumbie :D
To szalenie miłe i niezwykłe, że taki kawał świata i że ludziom się chce. Mama B. tłukła się pół świata z torebką dla mnie i wysłała ją do mnie już z Polski. A przecież nie musiała i nic z tego nie miała, ani mama , ani B.(dziekuję:)

Lecę bo o 12 mam dentystę.Wiem że mus, ale organizm reaguje stresem. Pobolewa mnie ząbek, daje na razie subtelne znaki, ale chyba będzie borowanie .....


środa, 15 maja 2019

Głóg?

Napadł mnie deszczyk na chwastobraniu, ale skryłam się pod daszkiem i przeczekam.
To głóg prawda?
Kilka lat koło niego chodzę i dopiero dzisiaj go zauważyłam. Zielarka od siedmiu boleści ;)
Zawsze się gapiłam na to, co na ziemi a dziś pszczoły mnie oszołomiły i spojrzałam w górę.

O raju jak pięknie!
Żaby rechoczą, ptaszki świergolą, cisza, spokój. Bycie człowiekiem ma czasem dobre strony.

niedziela, 12 maja 2019

W mojej świątyni dziś jak na patelni. Słońce praży. Chwasty nazbierane, psy wykąpane w rosie podśmierdują niestety, i mlaskając wylizując futerka, co trochę psuje wrażenia zmysłowe ;)
Niby nie mam czasu, bo szwagierka wdowa się zapowiedziała. Jak na chujową panią domu przystało nie ma czym gości przyjąć.
Może drożdżowe bez zagniatania z rabarbarem?

Co do synowych, dziewczyna młodszego od 5 lat ta sama. Mieszkają razem studiując. Chyba dają radę.
W święta odwiedziła nas dziewczyna starszego, jako że było to nasze pierwsze spotkanie, miałam stresa. On jej naopowiadał jak to u nas święta przebiegają bez spiny a ja szykowałam się jakby sanepid miał mnie najechać ;D
Wychodzi na to że tylko ja się spinam ;)

M. Wypadła bardzo sympatycznie, normalna, wesoła, rozgadana, otwarta. Takie było moje pierwsze wrażenie.
Całe moje napięcie rozładował jej pies z którym przyjechała. Jacek powinien mieć na imię Demon : D W niesforności prześcignął nawet naszą Fionkę ;D
Niespożyta energia.

Jak dla mnie mogłaby to już być TA.
M mieszka z babcią,która dobiega 90, jest moherowym beretem i dręczy młodych że powinni się chociaż zaręczyć.

Zmykam bo już czuję się jak skwarka. Za wiatrem na słońcu - żar tropików.
Ptaszki pitolą miło ale ciasto sie samo nie upiecze.

piątek, 10 maja 2019

Cpz

Dawno temu, kiedy jeszcze pisywałam w papierowym pamiętniku, siadałam na dworze i tytułowałam wpis "cpz" . Codzienna porcja zachwytu.
I dziś mogę tak samo zatytułować.
Siedzę u Zdzicha na prowizorycznej ławce, a świat pachnie, brzmi i wygląda.
Cała torba zielska już narwana na sok. Przy okazji wyrażę mój zachwyt nad wyciskarką wolnoobrotową. Mam od roku i używam codziennie. Dobry zakup.

Nic mi tak dobrze nie wychodzi jak nicnierobienie, to moje ulubione zajęcie. Mogłabym słuchać tych ptaszków,gapić się na zieleń i wąchać maj zawodowo :D
Ale trzeba ruszyć zadek bo ogród czeka. Trzeba dosiać ogórki i fasolkę.
Wiatr z południa to już może ciepło wreszcie będzie. Niby maj ale ja jeszcze w czapce. Do miasta zdejmuję ;) ale jak z psami rowerem przez pola mknę, w czapce mi milej.
Tym bardziej że ledwie się wygrzebałam z przeziębienia i jeszcze mam uszy lekko przytkane. Chyba odreagowywałam stres świąteczny i pierwszą zapoznawczą wizytę z lubelskią kandydatką na synową ;D




poniedziałek, 6 maja 2019

bocian, koty i chwasty


Dawno temu obiecałam zdjęcie boćka i nawet zrobiłam, ale żeby wstawić zabrakło czasu. W międzyczasie świat się zazielenił, więc fotka trochę nieaktualna, ale bociuś ten sam.
W tym roku ucierpiały nie tylko moje okna, ale i sąsiadów. Wojowniczo nastawiony bocian walczył z własnym odbiciem w szybie. Co chwile sfruwał z gniazda i naparzał intruza. Dziwne odgłosy zaintrygowały Iksińskiego, który zaobserwował ten proceder i poinformował sąsiadów. To nowy dom, jeszcze nie zamieszkały (nawiasem mówiąc od 60 lat nic nowego się w naszej wsi nie wybudowało, więc szok, że powstał). Sąsiadka zakleiła najpierw drzwi na taras, bo dreptał tam na piechotę , ale później atakował z powietrza odbicia w innych oknach i trzeba było zakleić wszystkie od zachodu, bo aż krew była na ścianach.
Upragniony deszcz wreszcie spadł, leje już trzeci dzień bez przerwy, zimno jak jasna cholera, rzepak kwitnie, pszczoły nie latają. O równowagę w przyrodzie, jakoś trudno ostatnio ...

W zeszłym roku koty od kwietnia już miały wakacyjny zakaz wstępu do domu, w tym roku eksmitowałam je na święta, ale już z powrotem ich zaprosiłam, bo sumienie mnie dręczyło, że zmarzną bidusie. Siedzą w kotłowni i ani miaukną.

Na chrzest babcinej prawnuczki zrobiłam kolejnego kota w prezencie. Babcia dała radę, była obecna i w kościele i na imprezie. Jestem pełna podziwu dla niej. Przyjęcie było w lokalu na piętrze, bez windy!




Z powodu deszczu juz trzeci dzien na chwastach nie byłam. 




poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Relaks😀
Mam nowy telefon, i właśnie testuję pisanie blogaska. Właściwie przyszłam nazbierać chwastów na sok. Ale znalazłam słoneczne miejsce po zawietrznej i bardzo miło mi sie tu siedzi. Opuszczone siedlisko głuchoniemego Zdzicha jest moim barem sałatkowym. Pełno tu dzikich roślin jadalnych, zbieranie ich jest moją pasją. To lepsze niż medytacja, a może to właśnie medytacja?
Ptaszki pitolą, słońce świeci, psi przyjaciele mi towarzyszą. Ach! Lekko mi na duszy tym bardziej że śniadanie wielkanocne dopiero za rok :D
Nie było tak źle, nawet za dużo sztyletów w powietrzu nie latało. Muszę przyznać, że moja mama robi postępy, parę razy ugryzła się w język i była w dość miłym nastroju. Co prawda traktowała babcię jak powietrze, ale jakoś uszło. Babcia też dała radę.
Ja se tu siedzę a mężu czeka na sok :)
Wczoraj nareszcie spadł deszcz, wszystko jest takie soczyste!

Jeszcze próba dodania zdjęć😁


poniedziałek, 15 kwietnia 2019

...

Mam mocne postanowienie, że dziś umyję okna, ale objadłam się i żeby jedzonko się ułożyło poklikam na blogasku.

Z powodu silnych wiatrów i gości z Afryki okna mam tak obsrane, że nie ma zmiłuj, trzeba umyć, przynajmniej te od wschodu (w polu rażenia bociana).

Kopiowanie bloga z bloxa odpuściłam, robienie tego na piechotę, wpis po wpisie, to mozolna robota. Nie chce mi się, nie mam czasu, trudno.
Wniosek na dopłaty muszę zrobić, ogród czeka na posianie, a co najgorsze, Babcia trochę zaniemogła.W zeszłym tygodniu miała 40,2 *C, zawezwana pani doktor stwierdziła zapalenie płuc. Dziwne to było, osobiście wątpię w tę diagnozę, choć na początku uwierzyłam i się przeraziłam. Wykupiłam i podałam antybiotyk, po którym babcia dostała sraczki.Po jednym dniu gorączka zniknęła, babcia nie kaszle, nie ma żadnych problemów z oddychaniem, jedynie nie ma siły i apetytu.
Albo to był jakiś wirus, albo organizm powoli się wyłącza, 1 kwietnia babcia obchodziła 98 urodziny.
Chyba, że winne są myszy, które harcują w chacie babci i mają tam raj.Czytałam, że przez mysie siki można się nabawić różnych paskudnych rzeczy, z zapaleniem płuc włącznie.
Wypowiedziałam im wojnę, ustawiłam arsenał pułapek(4 ofiary śmiertelne), rozłożyłam trutkę i przeprowadziłam gruntowne porządki.
Jak babcia się sama rządzi w kuchni, to TAK śmieci, że szok, rozsypuje, rozlewa, nie trafia do śmietnika, chomikuje, hoduje pleśniaki i ukryte kiszonki. Wnętrze jej lodówki stanowi schronienie dla przeróżnych form życia, coś wkłada i zapomina.
Odkąd jest osłabiona, częściej ja odwiedzam i dłużej przesiaduję, tak wysprzątałam, że myszy zdechną z głodu.

Szykuje nam się imprezowy maj. Komunia u szwagrostwa i chrzciny babcinej prawnuczki.
Odwieczny dylemat w co się ubrać i ile do koperty włożyć.

poniedziałek, 25 marca 2019

szydełkowiec krótkobrzuchy


Zachorowałam na tego kota, zawzięłam się i zrobiłam. Dla samej frajdy robienia i z miłości do kotów. Z oczami trochę przesadziłam, ale nie miałam żadnych nadających się guzików, więc zmałpowałam oczy z jakiegoś szydełkowego misia.

Miałam sie dzisiaj wcześniej położyć i jak zwykle im bliżej północy tym więcej mam werwy. Sowia natura...
Od niedawna mam marzenie, żeby wcześnie wstawać, żeby nie tracić dnia i cieszyć się energią poranka. Jedynym sposobem na spełnienie jest nastawienie budzika. Wstaję ubieram się i idę na psi spacer, najgorzej się zmusić do wyjścia z łóżka, potem jest już cudownie.

Z myciem okien wstrzymuje się do przylotu bocianów, brudne jak licho, ale skoro i tak zostaną obsrane to poczekam. W dodatku chłodno i wieje, a sobotę miałam jednodniową gorączkę połączoną z koszmarnym bólem głowy. Już się mentalnie nastawiałam na jakąś infekcję i leżenie w łóżku, ale w niedzielę jak ręką odjął.

Możliwe, że to wrzące emocje tak ze mnie wyszły. Woziłam Szwagierkę Wdowę do lekarza z dziećmi, osiem godzin byłam na służbie (nieustanna uwaga). Szwagierka gada jak najęta, odwiedziliśmy też teściową, której szwagierka jest klonem i obie mówiły do mnie jednocześnie. Popatrzyłam na jedną, pomrugałam, popatrzyłam na drugą, też pomrugałam, i nadziwić się nie mogłam, że o tak nie istotnych sprawach  MUSZĄ.
Najgorsze w tym wyjeździe było to, że najstarszy syn posiadł na prawo jazdy i chciałam być dobrą ciocią i dałam mu prowadzić. Wiedziałam, że to będzie dla mnie koszmar, ale nie sądziłam, że aż taki. W sumie dobrze mu szło, ale przyjemności z jazdy nie miałam żadnej. Jechał przepisowo, jak było ograniczenie do 30 to wlekliśmy się. Wszyscy nas mijali i trwało to wieczność. Zachowywałam anielski spokój, ale energetycznie byłam wykończona. Pocieszałam się, że lepiej, że jechał 30, niż 130 ;D

Szwagierka przymierza się do zakupu samochodu. Nie mogę się doczekać!

czwartek, 7 marca 2019

w odwiedzinach u bobra






Z dzisiejszej wędrówki przyniosłam na sobie 11 kleszczy!!!
Żaden mnie nie użarł, na ubraniu siedziały, szok!
Rozbierałam się w kuchni i co chwilę podłogę przemierzał kolejny okaz.

Mięsa nie jem, ale kleszcze morduję bez mrugnięcia okiem ;D






historia z morałem



Utrata dostępu do gazetowego konta spowodowała, że przejrzałam wszystkie skrzynki mailowe i sprawdziłam czy mam w nich możliwość odzyskania hasła.

Pierwotnie chciałam zapisać moje blogi tylko na komputerze, nie zamierzałam ich eksportować na żadna platformę. W jakiś dziwny sposób, dane do logowania zmieniły się bez mojego udziału i bez możliwości odzyskania go, więc skopiowanie zapisków pozostało poza moim zasięgiem.

Admini bloxa wypięli się na mnie zasłaniając się RODO.

Na chwilę pogodziłam się z utratą, nawet się ucieszyłam, że jestem wolna od przeszłości i mam święty spokój, nie muszę kopiować i główkować jak to zrobić (jestem trochę niepełnosprytna komputerowo).

Potem, dzięki mojej koleżusi Ali Warszawskiej, za pomocą jej danych do logowania rzuciłam oko w stare wpisy i zrobiło mi się potwornie żal. Tyle wspomnień, wrażeń, zdjęć i komentarzy!

Początkowo kopiowanie tego na piechotę, metodą kopiuj-wklej wydawało mi się robotą głupiego, ale sentyment przeważył.
Kopiuję na wordpressa, wyliczyłam, że wyrobię się w 30 dni jeśli utrzymam tempo 4 miesięcy dziennie. Trudy klikania łagodzi fakt, że zapisują się zdjęcia i komentarze. Wordpress prawdopodobnie pociągnie dłużej niż mój laptop,  i można tam zahasłowac dostęp,  w każdej chwili można będzie przemieścić zapiski w inne miejsce.
Nie gwarantuję, że nie rzucę tego w diabły, ale póki mnie to bawi i daje radę, to spoko.


Weźcie ze mnie przykład i sprawdźcie co tam macie w ustawieniach pod hasłem "odzyskiwanie hasła".

W ramach wsparcia dla mojej koleżusi J., która cierpi z powodu bólu kręgosłupa w odcinku lędźwiowym, ćwiczę razem z nią. Ona u siebie a ja u siebie, ale razem raźniej, bo samemu sie nie chce. Wam też serdecznie polecam, bardzo przyjemny dzisiejszy zestaw ćwiczeń.








sobota, 2 marca 2019

Decyzja podjęta.

Zostaję tutaj.

Zmieniłam w ustawieniach, każdy może teraz komentować, bo dotychczas mogli tylko posiadacze konta gugle.

Tymczasem macham do was i biorę się za odkurzanie, bo koci kłak ściele się gęsto :D









czwartek, 28 lutego 2019

Blox zrobił mi psikusa

Jeszcze wczoraj wieczorem zalogowałam się normalnie, wstawiłam nową notkę, a dzisiaj rano - bunt przy logowaniu.
Upiera się, że błędny login lub hasło.
Przysięgam, że nic nie zmieniałam!
Odzyskiwanie hasła na nic się zdaje, bo "Nie podałaś adresu alternatywnego ani pytania pomocniczego".
I jestem w kropce.
Napisałam do adminów bloxa i czekam na odpowiedź.

A jeszcze niedawno zastanawiałam się, czy kopiować te 15 lat spisanych na bloxie, czy pozwolić przeszłości odlecieć w kosmos.
Może ten incydent z nagłym brakiem dostępu do własnego bloga to podpowiedź?
Czy kiedykolwiek będę grzebać w tych zapiskach?
Mam jeszcze papierowe pamiętniki z którymi mam tylko kłopot, bo jednak nie chciałabym, żeby ktokolwiek je czytał i nie wiem gdzie je schować.

Ale jednak szkoda mi tych blogów, ciekawe czy da się coś zrobić. Czy oni w ogóle mi odpiszą, pewnie tam mają teraz niezły burdel i lawinę zapytań.

W ogóle jak mogło do tego dojść, nie pojmuję.