niedziela, 27 października 2019

Cl

Głowa mnie boli i spać mi się chce, ale jeszcze muszę się umyć. Wzbraniam się przed tą czynnością z powodu smrodu wody. W sąsiedniej gminie wykryto jakieś bakterie w wodzie z wodociągu, jak tylko o tym przeczytałam, wiedziałam, że będzie chlorowanie. Całkiem niedawno, w jeszcze innej gminie sanepid wykrył bakterie i zaraz potem woda u nas waliła chlorem. Połączyłam te fakty i znowu się sprawdziło.

Normalnie mamy bardzo dobrą wodę, piję z kranu, nie kupuję butelkowanej. Jak tu mieszkam 12 lat chlorowanie zdarzało się sporadycznie, a teraz już drugi raz w tym roku!
Sama nie wiem czy ten ból głowy potęguje smród, czy boli dlatego, że tak śmierdzi. Pod prysznicem czuje się jak na basenie, aż gardło piecze. Po zmywaniu śmierdzą mi ręce, mycie zębów aż wzdryga.
O napiciu się nie ma mowy, śmierdzi jak z kibla. Czy to na pewno zdrowsze niż te potencjalne bakterie?
Domniemuję, że to profilaktycznie się nas raczy tym chlorem, bo przecież niczego u nas nie wykryto.

Chwilowo przeprosiłam się z filtrującym dzbankiem, na codzień nie chce mi się z nim bawić, w dodatku filtr zmienia i psuje smak naszej świetnej wody.
Kupiłilam zgrzewkę cisowianki, żeby przetrwać ten najgorszy czas.
Sklepowa woda źródlana w tych dużych baniakach, smakuje okropnie w moim odczuciu.

A wy jaką pijecie wodę?

piątek, 25 października 2019

-10

Nasza pani Zumba jest w ciąży, za miesiąc rodzi, tańcuje z nami jeszcze, ale tylko raz w tygodniu, więc zbieramy się i jeździmy, do innego miasteczka na dodatkowy fitness.
Uwielbiam ten stan umysłu, po intensywnym wysiłku. W domu i samemu trudno to osiągnąć, w kupie jednak siła.
Na wszelkie psychiczne doły, takie zmęczenie działa zbawiennie.

Obiecałam Justynie, że napiszę jak odchudziłam Małża, choć przyznać trzeba, że gdyby on sam nie zechciał, to nic by z tego nie wyszło. Długo to trwało zanim udało mi się coś wskórać, ani prośby, ani groźby, nie robiły na nim wrażenia. Nie przeszkadzało mu ani brzuszysko, ani waga, ani widmo chorób. Jadł dużo, często, bez ograniczeń. Jak wracał z pola późno, to choćby to była 23 MUSIAŁ zjeść kolację.
Ważył już prawie 100 kilo, sapał, pocił się, we wszystkich koszulach brzuchem urywał guziki. Bywałam kąśliwa w uwagach, zwyczajnie wredna, ale efekt był odwrotny, bo jadł jakby na przekór. Ilość jedzenia, to jedyny powód do spięć między  nami ( nie licząc relacji w jego rodzinie:D).

W końcu odpuściłam, pogodziłam się z tym, że nic nie zrobię na siłę.

Sama przyświrowałam jedzeniowo. Jutubowe filmiki zainspirowały mnie do zmian w jadłospisie.
Porzuciłam mięso i wszystkie produkty odzwierzęce, zafascynowałam się surowym jedzeniem. Nigdy to nie było fanatyczne, czy motywowane jakąkolwiek ideologią, jadłam tak jak miałam ochotę. Przez rok nie jadłam żadnych ciastek i nie piłam kawy i nie było to dla mnie żadnym wyrzeczeniem. Miałam z tego niezłą frajdę, niestety mi przeszło ;D
Cukier to chyba jednak narkotyk, bo odkąd zaczęłam nie mogę przestać i dwa kilo już mam na plusie :0
Ale wróćmy do małża.

Mnóstwo filmików słuchałam, kręciły mnie przeróżne teorie w temacie jedzenia, słuchałam tego stojąc przy garach i gotując normalna paszę dla rodziny.
Mężu słuchał tego wszystkiego jakby niechcący, czasami specjalnie puszczałam rzeczy, które chciałam, żeby przyswoił. Niby grzebał w swoim kompie, ale jednym uchem słuchał.

Aż w końcu coś w nim zakiełkowało, zaciekawił go okresowy post. Zbiegło się to też w czasie, gdy Młodszy wyjechał na studia i zostaliśmy sami w domu. Zaczęliśmy stosować ośmiogodzinne okno żywieniowe i szesnastogodzinny post. Mężu jadł to na co miał ochotę, ale tylko od 8 do 16, potem już tylko woda i ziółka. Przy mnie niechcący ograniczył mięso, chciał jeść to co ja, żebym nie musiała specjalnie dla niego gotować. Jak Iksiki przyjeżdżały to jadł razem z nimi ( dla nich posiłek bez mięsa jest niejadalny, chyba, że to pierogi, placki kartoflane lub naleśniki).

Przesuwające się dziurki w pasku i osiągi na wadze były motywującą nagrodą. Chodził na coraz dłuższe spacery z psami, zachwycała go lekkość, zwinność i brak zadyszki.
Z wieczornego doświadczania głodu zrobiliśmy, atrakcję i zjawisko. Ja nie schudłam ani deka, ale on 10 kilo. Wszystkie ubrania ma do wymiany.

Jak pojechaliśmy odwiedzić jego rodzinę w Bieszczadach i poleźliśmy na jakąś górę, to ciągnęliśmy jak rącze konie, a reszta rodziny rzęziła i sapała :D

Już się trochę zmęczyłam późną porą i brak mi werwy na zgrabną puentę tej opowieści :D
Bardzo jestem dumna z małża, wciąż ma nadwagę, ale już nie jest otyły.



wtorek, 22 października 2019

jestem :)

Nie macie pojęcia ile razy nosiłam się z zamiarem, że dzisiaj, to juz na pewno napisze nowa notkę na bloga i tak jakoś się to rozłaziło. Może dlatego, że Iksiński też ma swojego laptoka i siedzimy wieczorami razem w kuchni i każdy mizia swojego taczpada. Zwykłam pisać swe notki w samotności, ale dziś się przemogłam, bo nigdy się nie doczekacie ;D
Chociaż już też rozważałam, czy to nie lepiej pozwolić blogaskowi zdechnąć, już tak długo nie pisałam, że wszyscy się odzwyczaili od zaglądania do mnie.

Nie ma lekko, Iksiński mnie zagaduje. On myśli, że ja cokolwiek rozumiem, co on do mnie gada, kiwam głową, bo mu słuchacz potrzebny, ale o zwolnicy w kole opryskiwacza nie mam bladego pojęcia.

Wyjątkowo wcześnie w tym roku obrobiliśmy się z robotą, buraki wykopane, oziminy zasiane, nawet wszystkie warzywa z ogrodu sprzątnięte. Szok. Zawsze kopałam jak już mrozem i śniegiem straszyli. W zeszłym roku poprzysięgłam sobie, że ostatni raz tak zwlekam, bo mi łapy do łopaty przymarzały, tak było zimno. A tu takie lato teraz.
Już prawie listopad a ja codziennie na hamaczku kawę piję pławiąc się w słońcu.
Pięknie jest, aż żal liście grabić.

Dla rolnictwa, to oczywiście fatalna pogoda, bo susza, pszenica nie wschodzi, rzepakowi za ciepło i jest ryzyko, że zakwitnie, a jak zakwitnie to już po zawodach, do przeorania. Trzeba go pryskać, żeby zahamować wzrost, a tu opryskiwacz się zepsuł, a części drogie jak cholera.

Iksiki rozjechały się po Polsce, a ja nie tęsknię, wręcz z trwogą myślę, że w listopadzie przyjadą i znowu trzeba będzie gotować jak dla pułku wojska ;D

Mamy bardzo dobry kontakt telefoniczny, mam wrażenie, że w naszych rozmowach jest więcej treści gdy są wyjechani.
Młodszy dziś doniósł, że zlazł mu paznokieć z palca, którego osobiście mu przekłułam , żeby przynieść ulgę po urazie.
Podczepiał jakąś maszynę do traktora, i wsadził palca tam gdzie nie powinien. Cały paznokieć był siny i strasznie bolał, a że już mam wprawę, tzn widziałam jak to się robi w szpitalu, to zrobiłam to w warunkach domowych.
Pamiętam jak kilka lat temu opisywałam wam na blogu, że na izbie przyjęć, w XXI wieku lekarz rozgrzał spinacz biurowy nad świeczką i zrobił dziurę w paznokciu upuszczając krwi mojemu dziecku. Spiritka mi wtedy nie uwierzyła ;D
Sama bym nie uwierzyła, gdybym tego nie przeżyła.
Ale ona pracuje w niemieckim szpitalu, tam pewnie inne standardy :D
( Całusy Lucy:))
Tu macie filmik, to sobie podpatrzcie jak się to robi, oby wam się nie przydało, ale ulga jest natychmiastowa. Może i średniowieczna metoda, ale  szybka, tania i skuteczna.

Boje sie obiecywać, że będę częściej pisać, bo ja zawsze mam szczere chęci, a potem wychodzi jak zwykle. Ale może nie będę zważać na małża i czasem coś klepnę co ślina na język przyniesie, jak teraz.

Gdybyście byli ciekawi co u Babciusi, to spoko. Jak na swój wiek radzi sobie wspaniale. Rozsypuje, rozlewa, śmieci, ale to znaczy, że jest aktywna, ma plany, działa ;D
Dzisiaj rano umyłam podłogę, a gdy wieczorem wpadłam założyć maść do oczu, to już było napierdzielone równo wszystkiego, do gumoleona się przykleiłam ;D
Znacznie gorzej jest jak przychodze i czyściutko, bo to znaczy, że leżała i nie była w stanie nic zrobić.