Zaznaczam na wstępie, że wpis będzie lekko obrzydliwy,
wrażliwym zalecam nie czytać.
Znacie te teorie, że wszechświat do nas przemawia poprzez zdarzenia w naszym
życiu?
Do mnie od dłuższego czasu posyła komunikat i ja nie wiem, o co mu chodzi?
Od kilku lat przygoda z babcią ma gówno w mianowniku, wszystko wiecznie uwalone
w gównie, w między czasie dołączył kot Bubek, który efekt gówna spotęgował.
Najpierw srał poza kuwetą a jak mu się przyplątała sraczka, to szedł na całość i
przyozdabiał dowolnie wybrane fragmenty podłogi. Babcia już też nie zawsze
trafiała do swojej kuwety, potrafiła rozdeptać i roznieść kupę na butach po całym
mieszkaniu. Im gorsza była kondycja babci tym większe przeboje z gównem. A to
koszula się obesrała, a to rajstopy, a to zawartość nocnika babcia wylała poza kibel i nawet nie
zauważyła, a to nosiła szklanki w nocniku, żeby pustych przelotów nie robić, i
potem takie uwalone gównem opłukiwała i stawiała w różne miejsca.
Ileż mnie to wszystko kosztowało nerwów i frustracji, żadne perswazje słowne
nie pomagały,
„Ja sama”, „każdy sobie rzepkę skrobie”, „pilnuj siebie , będzie z ciebie”, „Ja
sama sobą rządzę”.
Jakoś udało się wywalczyć, żeby zostawiła ten nieszczęsny nocnik, ale chyba
tylko dlatego że nie miała siły go nosić, bo sama ledwo łaziła. Potem przyszedł
etap, że cokolwiek zjadła, srała tak długo i tyle razy, aż ją wyczyściło do
cna, ledwie trzymając się na nogach człapała do kibla o dwóch laskach jak
pijak. Nie było zmiłuj, żeby postawić krzesełko toaletowe przy łóżku, potrafiła
nie donieść załadunku do kibla, zesrała się w rajstopy, które później wycierała
papierem toaletowym i zakładała z powrotem. Śmierdziała jak cap, ale nie dała
się przebrać. Uciekałam się do metod wykradania ubrań, jak już się rozebrała do
spania, zakradałam się i podkładałam czyste ciuchy, zabierając brudne.
Kiedy już osłabła na tyle, że pielgrzymki do kibla przerosły jej możliwości, łaskawie
zgodziła się na krzesełko toaletowe przy łóżku, ale tak masakrycznie smarowała
się tym gównem przy podcieraniu, że frustracja moja i ojca sięgała zenitu. Nie
dawała sobie rady i nie pozwalała sobie pomóc.
Pralka chodziła na najwyższych obrotach, całe ubranie i pościel, było
codziennie do wymiany.
Kiedy już wreszcie zakuliśmy ją przymusowo w pampersa, walczyła jak tygrys,
wyzywała nas i płakała. Odetchnęłam, że wreszcie będziemy mieć gówno pod
kontrolą. Wymiana pampersa wciąż odbywa się w trybie walki, a ja w zakamarkach
umysłu mam plan awaryjny w którym przywiązuję jej ręce rajstopami do łóżka.
Incydent który miał miejsce przedwczoraj odebrał mi nadzieję, że gówno przestanie
się panoszyć.
Już rano zdumiałam się widząc ślady kupy na poszewce, bo dokładam wszelkich
starań, zakładam rękawiczki, pilnuję, dbam, a tu niepokojący brąz? Skąd? Jak? Przecież
tak uważam.
Zmieniłam pościel skonfundowana.
Na wieczornej zmianie opiekunów, ojciec zasygnalizował, że jest problem, bo
babka nie może zrobić kupy i kupił jakąś miniwlewke doodbytniczą, która ma za
zadanie zmiękczyć towar i ułatwić opuszczenie ciała pacjenta.
No dobra, zapodaliśmy specyfik, zapakowaliśmy babcie w pieluchę i oddaliliśmy
się do kuchni, ojciec mnie przekonywał, że może trzeba jej pozwolić, wydłubać
paluchem ów klocek co utknął u bram, tak jak się babcia tego domagała. Nie
bardzo podobał mi się ten pomysł, ale zgodziłam się pod warunkiem, że założymy
jej rękawiczkę i że odbędzie się to pod naszym okiem i kontrolą, żeby niczego
nie wybrudzić.
Przychodzimy do babci, a tam…..???!!!
Jakby szambo wybuchło, wszystko w gównie, łapy do łokci, świeżutka pościel,
prześcieradło, koszula, brzuch, nogi. Całkiem jakby się babcia z gównem biła i
to dosłownie.
Tak mnie zatkało na ten widok, że nie wiedziałam czy się śmiać , czy załamać
nerwowo, więc zrobiłam obie opcje na raz.
Była cała oblepiona a smród walił taki, że żołądek robił fikołki.
Myliśmy ją z półgodziny, a ona się darła i płakała, bo co my jej robimy i
dlaczego tak się znęcamy…
Efekt szoku miałam podobny, jak mi szybkowar w kuchni wybuchł.
Po wymianie pościeli i piżamy przyszyłam na sztywno koszulę do spodni od lewa
do prawa, żeby już łap do pampersa nie pchała. Na drugi dzień kupiliśmy arsenał
agrafek i zakuwamy nimi babkę dookoła.
Co to za lekcja?
Co ten wszechświat chce mi powiedzieć?