piątek, 3 listopada 2023

Taka dziś cisza i spokój, że nie wiem od czego zacząć. Był kocioł a teraz pustka w głowie.

Przeżywszy lat 102 i pół, 24października 2023 roku umarła moja babcia.
Wydaje mi się, że trochę ją namówiłam na ten krok, a może to tylko koincydencja, naszej rozmowy i naturalnego biegu zdarzeń?

Przyznam, że byłam już wykończona tym ciągłym napięciem. Ostatnie pół roku spędziłam na froncie, w ciągłej walce, zmaganiu, w gotowości, na manewrach i poligonie. Ostatniej nocy babcia wołała mnie 26 razy. Co 20 minut przerażające – Aaaniuuuu! Wyrywało mnie z dopiero co odzyskanej równowagi. Leciałam na złamanie karku, bo głos taki potrzebujący. Zanim nawiązałam kontakt, że już jestem, albo zapominała po co mnie wołała, albo wymyślała coś na poczekaniu;
- daj się napić
- ogórki mi się śnili
- gdzie mój różaniec
- włącz radio
- zajrzyj mi do oka
- jaka to pora
- pięta mnie boli
- nakryj mi ramię
- popraw mi poduszkę
Takich strasznych nocy było wiele, w dzień w miarę spała, ale w nocy była musztra. Jej ciało było już maksymalnie udręczone, przykurcze we wszystkich mięśniach, odwodnienie, nie mogła mówić, przełykać, odleżyny na plecach, piętach, na uchu, a najbardziej dawał się wszystkim we znaki jej upór i negacja. Nie zgadzała się na nic, protestowała, krzyczała, płakała, przy każdej zmianie pieluchy, przy każdej próbie zmiany pozycji ciała.

We wtorkowy poranek zapytałam ją:
- Babciu czy ty już byś chciała odejść z tego świata?
- sama nie wiem.

To mnie w niej zawsze zadziwiało, że ona nigdy nie chciała umrzeć, chociaż wydawała się cierpiąca i nieszczęśliwa, uparcie obstawała przy tym, że tak dobrze żyć na świecie.

-Ale babciu zobacz, twoje ciało już się zużyło, do niczego się nie nadaje, nie czeka cię tu na ziemi nic oprócz cierpienia i bólu, już pora na ciebie.
- ale ja nie wiem jak tam będzie.
- jakoś będzie, chyba nie gorzej niż tutaj, już nie masz tu nic do zrobienia
- to nie moja sprawa, ja tym nie rządzę
- przeciwnie babciu, jak będziesz gotowa, jak się wreszcie poddasz, to umrzesz, a jak ty się trzymasz życia pazurami, to żyjesz, cierpisz tylko i zabierasz nam nasze  życie, mój tato nie ma już siły, sam jest trochę stary, ja też powinnam spać w domu z mężem, zamiast z tobą, jestem, bo sytuacja wymaga, ale co masz z takiego życia? czas już na ciebie.

Nie podobało jej się to, chciała protestować, zaprzeczyć, coś mi odpowiedzieć, ale postękała tylko, bo nie miała siły mówić.

Umarła kilka godzin po naszej rozmowie.
Odeszła spokojnie we śnie, modliłam się o to, bo w trakcie jej długiego umierania, emocji wygenerowaliśmy tak dużo, że już brakowało zasobów, żeby się z tym uporać psychicznie.

Ten około pogrzebowy czas był dla mnie trudny, bo ja potrzebowałam posiedzieć, pomyśleć, przetrawić to wszystko, a tu trzeba działać, podejmować decyzje, zachować się, zderzyć z tradycją, opinią publiczną i rozbieżnymi oczekiwaniami rodziny i znajomych.

Nie było nocnego czuwania przy zmarłej, mama była zawiedziona.
Trumna nie była otwierana, i nie stała w kaplicy, tylko godzinę przed mszą wystawiono ją od razu w kościele.
Nie napisałam nic o babci dla księdza, bo za szybko to było i za dużo się działo (Maciek przyjechał, pies zachorował), nie miałam w sobie siły i dystansu, nie wylizałam jeszcze ran. W efekcie kazanie było tak beznadziejne, że tylko ja się ucieszyłam, reszta była zadziwiona poruszaną tematyką. Ksiądz gadał od rzeczy o wyborach, Izraelu, Korei Północnej , ale przynajmniej miałam trochę przerwy w płakaniu. Wzruszało mnie wszystko (z wyjątkiem księdza), ojciec przy trumnie, ludzie, że przyszli, ckliwe pieśni religijne, wspomnienia, własna wyobraźnia. Łzom nie było końca, chciało mi się szlochać na głos wręcz.
Tak się zmęczyłam sobą i tym przeżywaniem( nawet nie wiem czego), to było jakieś emocjonalne tsunami, że nie zaprosiłam teściowej i szwagierek do domu, chociaż wiedziałam, że one na to czekają.
Nie czułam się na siłach, chciałam się schować do mysiej dziury.

Babcię opłakałam już w maju i w lipcu, kiedy zanikała część jej osobowości, i wiedziałam, że nieodwołalnie i ostatecznie coś się kończy.

Jakie mieliśmy różne oczekiwania, ja chciałam, żeby nikt nie przyszedł na pogrzeb, a mój ojciec chciał żeby przyszli wszyscy. I przyszli. Wszyscy jego sąsiedzi i znajomi, bractwo motocyklowe, nawet moje koleżanki zumbowe, co mnie totalnie zaszokowało i rozbeczało.

Każdy sądzi według siebie, mi się wydawało, że jak dla mnie pogrzeb, to dopust boży i katorga to dla innych też.
Dla mnie pożegnanie ze zmarłym odbywa się gdzieś indziej, bardziej w życiu, w duszy, niż na pogrzebie. Nie całowałam trumny przed włożeniem do grobu…
Przeszkadzała mi ta publiczność.
Tradycyjne pogrzeby zdecydowanie nie są dla mnie….

Taka trochę jestem urwana z choinki. Parę lat krążyłam na orbicie babci, teraz jestem jakby wytrącona.
Modlę się o spokój, żeby moja natura ratownika nie wpakowała mnie w jakąś sytuację gdzie znów trzeba będzie gasić pożary.

piątek, 20 października 2023

kupa śmiechu

 

Zaznaczam na wstępie, że wpis będzie lekko obrzydliwy, wrażliwym zalecam nie czytać.

Znacie te teorie, że wszechświat do nas przemawia poprzez zdarzenia w naszym życiu?
Do mnie od dłuższego czasu posyła komunikat i ja nie wiem, o co mu chodzi?

Od kilku lat przygoda z babcią ma gówno w mianowniku, wszystko wiecznie uwalone w gównie, w między czasie dołączył kot Bubek, który efekt gówna spotęgował. Najpierw srał poza kuwetą a jak mu się przyplątała sraczka, to szedł na całość i przyozdabiał dowolnie wybrane fragmenty podłogi. Babcia już też nie zawsze trafiała do swojej kuwety, potrafiła rozdeptać i roznieść kupę na butach po całym mieszkaniu. Im gorsza była kondycja babci tym większe przeboje z gównem. A to koszula się obesrała, a to rajstopy, a to zawartość nocnika babcia wylała poza kibel i nawet nie zauważyła, a to nosiła szklanki w nocniku, żeby pustych przelotów nie robić, i potem takie uwalone gównem opłukiwała i stawiała w różne miejsca.
Ileż mnie to wszystko kosztowało nerwów i frustracji, żadne perswazje słowne nie pomagały,
„Ja sama”, „każdy sobie rzepkę skrobie”, „pilnuj siebie , będzie z ciebie”, „Ja sama sobą rządzę”.

Jakoś udało się wywalczyć, żeby zostawiła ten nieszczęsny nocnik, ale chyba tylko dlatego że nie miała siły go nosić, bo sama ledwo łaziła. Potem przyszedł etap, że cokolwiek zjadła, srała tak długo i tyle razy, aż ją wyczyściło do cna, ledwie trzymając się na nogach człapała do kibla o dwóch laskach jak pijak. Nie było zmiłuj, żeby postawić krzesełko toaletowe przy łóżku, potrafiła nie donieść załadunku do kibla, zesrała się w rajstopy, które później wycierała papierem toaletowym i zakładała z powrotem. Śmierdziała jak cap, ale nie dała się przebrać. Uciekałam się do metod wykradania ubrań, jak już się rozebrała do spania, zakradałam się i podkładałam czyste ciuchy, zabierając brudne.

Kiedy już osłabła na tyle, że pielgrzymki do kibla przerosły jej możliwości, łaskawie zgodziła się na krzesełko toaletowe przy łóżku, ale tak masakrycznie smarowała się tym gównem przy podcieraniu, że frustracja moja i ojca sięgała zenitu. Nie dawała sobie rady i nie pozwalała sobie pomóc.
Pralka chodziła na najwyższych obrotach, całe ubranie i pościel, było codziennie do wymiany.

Kiedy już wreszcie zakuliśmy ją przymusowo w pampersa, walczyła jak tygrys, wyzywała nas i płakała. Odetchnęłam, że wreszcie będziemy mieć gówno pod kontrolą. Wymiana pampersa wciąż odbywa się w trybie walki, a ja w zakamarkach umysłu mam plan awaryjny w którym przywiązuję jej ręce rajstopami do łóżka.
Incydent który miał miejsce przedwczoraj odebrał mi nadzieję, że gówno przestanie się panoszyć.
Już rano zdumiałam się widząc ślady kupy na poszewce, bo dokładam wszelkich starań, zakładam rękawiczki, pilnuję, dbam, a tu niepokojący brąz? Skąd? Jak? Przecież tak uważam.
Zmieniłam pościel skonfundowana.
Na wieczornej zmianie opiekunów, ojciec zasygnalizował, że jest problem, bo babka nie może zrobić kupy i kupił jakąś miniwlewke doodbytniczą, która ma za zadanie zmiękczyć towar i ułatwić opuszczenie ciała pacjenta.
No dobra, zapodaliśmy specyfik, zapakowaliśmy babcie w pieluchę i oddaliliśmy się do kuchni, ojciec mnie przekonywał, że może trzeba jej pozwolić, wydłubać paluchem ów klocek co utknął u bram, tak jak się babcia tego domagała. Nie bardzo podobał mi się ten pomysł, ale zgodziłam się pod warunkiem, że założymy jej rękawiczkę i że odbędzie się to pod naszym okiem i kontrolą, żeby niczego nie wybrudzić.
Przychodzimy do babci, a tam…..???!!!
Jakby szambo wybuchło, wszystko w gównie, łapy do łokci, świeżutka pościel, prześcieradło, koszula, brzuch, nogi. Całkiem jakby się babcia z gównem biła i to dosłownie.
Tak mnie zatkało na ten widok, że nie wiedziałam czy się śmiać , czy załamać nerwowo, więc zrobiłam obie opcje na raz.
Była cała oblepiona a smród walił taki, że żołądek robił fikołki.
Myliśmy ją z półgodziny, a ona się darła i płakała, bo co my jej robimy i dlaczego tak się znęcamy…
Efekt szoku miałam podobny, jak mi szybkowar w kuchni wybuchł.

Po wymianie pościeli i piżamy przyszyłam na sztywno koszulę do spodni od lewa do prawa, żeby już łap do pampersa nie pchała. Na drugi dzień kupiliśmy arsenał agrafek i zakuwamy nimi babkę dookoła.

Co to za lekcja?
Co ten wszechświat chce mi powiedzieć?

poniedziałek, 16 października 2023

 Nadaję od babci. Śpimy tu z ojcem na zmianę, jedna noc moja, jedna jego.

Od ostatniego wpisu minął tylko miesiąc, a tyle się wydarzyło, jakby ich kilka minęło.
Było intensywnie.
Babcia po swojej równi pochyłej weszła na ostatnią prostą.
Właściwie już prowadzi życie grobowe, ma być cicho, ciemno i żeby nikt jej nie ruszał, nie je, nie pije, śpi. Zupełnie jakby zapomniała umrzeć.
Po tych miesiącach szarpania się, nastał wreszcie spokój.
Proces adaptacji do pampersów, był burzliwy, ale na szczęście krótki. Walczyła do końca, już nie dawała rady wstać, ale potrafiła ściągnąć pieluchę i nasikać na łóżko. Kilka piekielnych nocy to trwało, raz nawet w akcie desperacji przyszyłam jej koszulę, do spodni, bo nie mogłam znaleźć agrafek, żeby uniemożliwić ściąganie pampersa. Pierwszą kupę obsługiwaliśmy we troje, ojciec trzymał za nogi, stryjek za ręce,  ja myłam tyłek a ona się wiła i wrzeszczała.

Himalaje piekieł tu z nią przeżyliśmy, kilka nocy, było naprawdę koszmarnych, wołała co 20 minut, złościła się, płakała, nic jej nie pasowało, już zaczynałam podejrzewać, że jakieś obce byty przejęły jej ciało, żeby nakarmić się ziemskimi emocjami. W dzień spała w nocy robiła nam manewry.

Trzeci miesiąc nie je, wszyscy jesteśmy w szoku, że tak długo da się żyć.
Im mniej życia w tym ciele, tym częściej pojawia się babcia, czasem nawet „dziękuję” powie, demony budzą się tylko przy zmianach pampersa i czynnościach higienicznych, ale już nie mają takiej siły rażenia. Jest dużo lżej.

W trybie przetrwania jadę od maja, tyle tych emocji, tyle nerwów i złości się przekotłowało.
Na bazie wkurwu wysprzątałam cały ten dom, wyrzuciłam wszystkie zbędne klamoty, zasrane dywany, zaszczane chodniki, sweterki zeżarte przez mole, porozciągane gacie, poplamione obrusy, sztuczne bukiety, futro, kożuchy, jesionki, kozaki, połamane parasolki, śmierdzące kołdry.
Jak mnie babcia wytrąciła z równowagi, dla mentalnego oczyszczenia, ładowałam śmieci w wory. Praktykowałam to już od dawna, tylko kiedyś musiałam ukradkiem, żeby babcia nie widziała, bo potrafiła grzebać w śmietniku i przynieść z powrotem.
Teraz poszłam na całość, tak czysto i przestronnie nigdy tu nie było, duch babci może ulatywać nieprzywiązany, nie ma tu już wszystkich tych bambetli, rozproszyły się po świecie.
Palę gromnicę i kadzidło, wymyłam wszystkie kąty, poprzestawiałam meble.
Moje ego miało swoje 5 minut, porządziło trochę.
Ech, ileż to godzin spędziłam z babcią na jałowych dyskusjach, że nikt jej dupy nie będzie mył, że nie da sobie pampersa założyć i teraz ego by chciało zapytać – I co babciu?
Ale  babcia niczego nie pamięta.

Jeszcze przez śmierć musimy przejść, mam nadzieję, że zaśnie i się nie obudzi.  Na myśl o pogrzebie się wzdrygam, szkoda że człowiek nie znika w momencie śmierci. Ja z wszelką celebrą jestem na bakier .
Po takiej nocy u babci, doceniam swoje łóżko domowe, żadnej nocy tu nie przespałam, nawet jak babcia się nie wścieka, to i tak sen nie przychodzi.

niedziela, 17 września 2023

 W ramach psychoterapii poklikam na kompie, dawno mi się to nie zdarzało, ale odkurzyłam papierowy pamiętniczek, żeby sobie jakoś radzić z emocjami.
Czasy trudne, zdominowane umieraniem babci. Rekordowe życie i rekordowe umieranie, zbiera się do wyjścia od maja, od sierpnia prawie nie je i nie pije. Mózg wysiada, i to i mój, i jej.
Przeszłam już kila faz, moja babcia już umarła i opłakałam ją obficie, teraz zostało już gołe ego.

Jest naprawdę ciężko, codziennie jazda od czapy.
Jest tak nieprzejednana, uparta, niewdzięczna i niepokorna, że w głowie się nie mieści. Nieustająco jestem w trybie walki, jak to dobrze, że mamy kamery, jak to dobrze, że mogę trzasnąć drzwiami i wyjść. Zawsze z babci był kawał cholery, ale była jeszcze otoczka, teraz z tym rdzeniem nie idzie wytrzymać.

Prawdziwy poligon przeszliśmy z ojcem w tych ostatnich miesiącach i cały czas mi się wydawało, że ona zaraz umrze, dosłownie za chwilę i tak minęło kilka miesięcy, a jest co raz gorzej.
Dawaliśmy z siebie maksa, bo to ostatnie dni, ale babcia nas pożarła i wypluła, teraz już dawkujemy siły żeby nie zwariować. Ale i tak człowiek nieustannie napięty, jak baranie jaja.

Największy opór budzą czynności higieniczne. Motywem przewodnim jest : „Ja sama”, w efekcie wszystko notorycznie jest wymazane gównem, piorę w kółko. Ani prośbą, ani groźbą nie można osiągnąć niczego. Smarowanie odleżyn wiąże się w walką wręcz, normalnie trzeba się bić (-Wara ode mnie, bo ci w mordę dam).
Mycie i przebieranie to horror, albo wpada w histerię, albo w agresję, a ja istota nadwrażliwa bardzo to przeżywam. Ostatnio zastanawiałam się kogo to odwiozą zaraz do psychiatryka, mnie czy ją. Ryczałam chyba ze dwie godziny i nie mogłam przestać.
MUSIAŁAM ją umyć, czynienie czegokolwiek wbrew czyjejś woli, jest dla mnie trudne, a jeszcze pod gradem oskarżeń, spazmów i łez i z użyciem siły, to już hardkor. Logiki w umyśle babci na próżno szukać.
To w ogóle nie pojęte że ona ciągle żyje, jest tak chuda, same kości, prawie nie je ( czym sra???)
Tej kupy tyle co kot napłakał, ale w sam raz żeby wymazać wszystko, ubranie, ręce, pościel….
O pampersie mowy nie ma, o basenie nie chce słyszeć, o krzesło toaletowe stoczyliśmy wiele wojen i z jego powodu wielokrotnie zagotowała nam wszystkie płyny ustrojowe.
Nie jest już w stanie dojść do łazienki, a mimo to walczy z krzesłem. Nie zdaje sobie sprawy że może się połamać jak upadnie, nie ma siły, ale podejmuje ryzyko i nie raz już upadła.

To jest jakiś fenomen, wypija w sumie szklankę wody na dobę, zjada tak mało (na przykład : łyżeczka jajecznicy na śniadanie i trzy łyżeczki zupy na obiad) i ciągle żyje i trzęsie światem (od 102 lat).

No chyba, że podciąga siły witalne od nas….
Szczerze powiedziawszy jestem wykończona.

Szydełkuję, żeby nie zwariować. Co zacznę jakąś serwetkę, babcia oznajmia, że to dla niej i już wie, gdzie ją powiesi, po woli zaczyna brakować miejsc ;D


Terroryzuje mnie tymi serwetkami potem wydając rozkazy, tę połóż tu, tę przesuń trzy centymetry, tę zamień z tą, tę koniecznie zawieś na ścianie a pod spód podłóż pudełko od ciastek (??)

Nic nie wiem co u was, nie miałam głowy do czytania, ale jesień nadchodzi, to może nadrobię.
Trzymajcie kciuki, żebym dała radę!


piątek, 19 maja 2023

Ale was porzuciłam!

Zamiast zwyczajowego utyskiwania na pędzący czas napisze pokrótce cokolwiek.

Bociany jak zawsze przyleciały i nie wysrały się od razu na moje okna, nie-e, czekały aż umyję. Do maja nam zeszło. Młode już się wykluły, ale nie widać ich jeszcze, słychać jedynie.

Z babcią, mamą i tatem siedem światów.

Babcia już ledwo przędzie, powoli się wylogowuje z systemu, co raz więcej mojego czasu potrzebuje.
Prawie nie je i nie pije, a żyje. Ma nawet przebłyski poczucia humoru, no ale to jest w końcu babcia na 102 ;)
Przychodzę i zagajam:
- co tam babciu porabiasz?
- pomagam tym, co nic nie robią - odpowiada ;D

Iksiki żyją swoim życiem. Starszy robi doktorat i aplikację radcowską a młodszy w tym roku kończy studia i ma zamiar szukać roboty w mieście. Rolnictwo nie ma przyszłości.
W tym roku straciliśmy na zbożu 100 tysięcy, cały kraj zasypany pszenicą, co to niby tranzytem do Afryki jechała. Za dwa miesiące żniwa, koszty produkcji były tak drogie jak nigdy, a cena pszenicy skurczyła się już ponad połowę.
Iksińscy Janusze biznesu . Mogliśmy sprzedać plony na miejscu po 1600 zł tuż po żniwach, ale że mamy gdzie zsypać, to zrzuciliśmy i jak zawsze czekaliśmy, że może cena podskoczy. Zawsze(?) to lepiej mieć towar niż kasę, skoro inflacja taka. Hyh, zanim się ogarnęliśmy, że cena będzie lecieć tylko na łeb, to już okolica była zasypana i nie było gdzie sprzedać. Mężu po 100 km w jedną stronę musiał jeździć, żeby sprzedać za trochę więcej niż połowę ceny ze żniw.

Pewnego razu ,w połowie drogi , w środku nocy, w czarnym lesie wystrzeliła mu opona w załadowanej pszenicą przyczepie. Musiałam go ratować, bo nie miał świateł (wybuchająca opona rozwaliła lampy z tyłu) zanim do niego dojechałam, to po ciemku założył zupełnie nie pasujące do przyczepy koło. Wystawało na boka, bo było z ciężarówki. Początkowo miałam za nim pojechać do najbliższej stacji, żeby tam wszystko zostawił i  na drugi dzień naprawił lampy i założył normalne koło, ale mój ojciec namówił go, żeby jechał dalej. Eskortowaliśmy go na miejsce docelowe siedząc mu na ogonie, żeby nikt w niego nie wjechał. Umarłam tej nocy ze strachu wielokrotnie, ale udało się. Mężu pojechał wtedy niedospany, poprzedniego dnia wstał o trzeciej, kolejka do skupu miała 1,5 km, stał w niej kilka godzin, wrócił, załadował zboże i postanowił, że pojedzie na noc i w kolejce się wyśpi, a tu dupa, opona wybuchła.

Dobra tyle na dziś. Idę na ogród.

sobota, 28 stycznia 2023

 Ale! Poszłam z psami na spacer jak zwykle, i od lat tą samą trasą, polną drogą wśród pól. Idę, ciemno już trochę, widzę czarną postać, myślę dzik, albo duch, a to żywy człowiek był! Szok, 15 lat tędy chodzę i nikogo nie spotkałam a tu taka niespodzianka!

Czarna postać okazała się kobietą o tym samym imieniu co ja i nawet w identycznym wieku i tym sposobem pozyskałam nową znajomą z sąsiedniej parafii ;D

Pochodziłyśmy moimi ścieżkami, obwąchałyśmy się nieco i zobaczymy czy się z tego jakaś zażyłość wykrystalizuje.

Muszę powściągnąć cugle, bo mam w sobie taki entuzjazm do ludzi, wykładam serce na talerz, jestem otwarta i chcę się zaprzyjaźniać po grób. Dużo razy już dostałam za to po łapkach.
Trzeba brać życie takim jakie jest a nie od razu zakładać, że wszyscy mają takie samo podejście do relacji międzyludzkich jak ja.
Boleśnie dotknęło mnie pryśniecie iluzji "wyjątkowej przyjaźni" z Baśką.
Ową przyjaźń trzymałam na ołtarzyku 40 lat, od kilku lat przebijały się do mnie sygnały, że to bardzo jednostronne jest, liczą się tylko jej problemy, w ciągu kilku kolejnych rozmów, nie ma nawet chwili by zapytać, co u mnie. Jeśli udało mi o czymś opowiedzieć, to tylko dlatego, że wbiłam się w słowo i bardzo chciałam, żeby to o mnie wiedziała. Jeśli do mnie dzwoniła, to nie po to, żeby zapytać co ja "o tym" myślę, tylko, żeby mi powiedzieć co ona "o tym" myśli. Tak ją absorbowały własne problemy, że nie starczało jej przestrzeni wewnętrznej dla mnie. W imię przyjaźni akceptowałam wiele wątpliwych sytuacji, ze dwa lata temu zdałam sobie sprawę, że ona mnie kompletnie nie zna, że nasze ścieżki się rozwidliły, próbowałam za nią nadążyć, ale poddałam się. Odchorowałam to fizycznie, a dusza dalej mnie boli. I to nie tak, że z nią coś się nagle stało, tylko to ja chciałam widzieć coś, czego trochę nie było. Ona była jaka była, a ja zakładałam jej nimb "wyjątkowej przyjaźni".
Kiedyś jak Iksiki były małe, a ona nie miała jeszcze potomka, wpadła na pogaduszki i zasiedziała się do szóstej rano. Odwiozłam ją wtedy do domu dużym fiatem (gubiąc niechcący rurę wydechową), ona poszła spać a ja ledwo przeżyłam fizycznie ten dzień, bez chwili na regenerację, z dwójka szalejących maluchów.
Inna rzecz, że zazwyczaj mam problem z zadbaniem o własne granice, a w przyjaźni to już jestem bezgraniczna. Ale czy to przyjaźń, jak druga strona nie pomyśli o tobie, nie wczuje się, nie przewidzi, nie zadba o ciebie?
Nie wiedzieć czemu, jest mi przykro, że nie ma dla mnie miejsca w jej przestrzeni, i smutno mi że wystawiłam ten talerz z sercem a nikt go nie zauważył i nie potrzebował.

Kurde, już z miesiąc kotłuje mi się to w głowie, wszystko przez filmik na YT, zazwyczaj spamuję ciekawymi rzeczami wszystkie koleżusie, ale nad tym się zawahałam. Bałam się, że urażę nim Baśkę, to to bardzo o nas.


Nie dzwoniłam do niej od listopada, przyznam, że byłam już trochę zmęczona tym jednostronnym wałkowaniem jej problemów. Z początkiem roku , przez ten filmik robię remanent naszej relacji i tęsknię. Ale że wyszło mi manko, więc nie dzwonię. A ona , jak ją znam, jest tak pochłonięta sobą, że nawet jej przez myśl nie przeszły moje katusze.






wtorek, 17 stycznia 2023

reaktywacja?

 Wznowiłam pisanie papierowego blogaska i pomyślałam, że możnaby reaktywować i wersję elektroniczną. Na jak długo starczy mi zapału nie wiadomo ;)

Nawarstwiło mi się ostatnio dużo dylematów i zapragnęłam się uporządkować wewnętrznie, a pisząc można się przyjrzeć wszystkiemu, co zalega na hałdzie ducha.
Pisanie zawsze mi pomagało, długi czas od tego uciekałam, potem jakbym się odzwyczaiła, trudno mi było powrócić, otworzyć się, wywalić bebechy bez ogródek, ale jak się w końcu zdobyłam, przyniosło mi to ukojenie, zrozumienie i trochę spokoju nawet.

Musiałam stworzyć sobie ku temu warunki, co też nie było proste, bo potrzebuję czasoprzestrzeni, która byłaby tylko moja. Początkowo myślałam, że będę się psychoanalizować w samochodzie, że zanim ruszę w drogę powrotną od babci,  zerknę co mi tam na wątrobie leży. O ile przestrzeń spełniała wymogi, to już presja czasu stała na przeszkodzie. Jakoś się nie mogłam wyluzować, umysł poganiał, bo to trzeba zrobić, bo tamto czeka. Wypracowałam taką metodę, że nastawiam budzik na piątą rano, wymykam się z małżeńskiego łoża i w pustym pokoju chłopaków piję se kawkę, czytam książki i piszę rozkładając na czynniki pierwsze wszelkie bolączki. I przy okazji mój blog może skorzysta, skoro udało się wygenerować nową czasoprzestrzeń.

Kosztem mojego snu się to odbywa, ale potrzebowałam tego spokojnego czasu dla siebie. W ciągu dnia nie umiem sobie pozwolić zająć się tylko sobą.

Bywa śmiesznie. Tak bardzo chcę wykorzystać czas, że czytając jedną książkę, żałuję że nie czytam drugiej, albo jednocześnie cieszę się, że mam czas i  żałuję, że nie śpię. Ale dopóki mnie to bawi, będę kontynuować, choć nie znajduję zrozumienia wśród tych,  którym o tym opowiadam ;D

Na wszystko trzeba znaleźć sposób. Moim sposobem na babcię jest wyobrażanie sobie, że pracuję w domu wariatów, ona jest pacjentką, a ja personelem. Demencja postępuje, bywają dni, że babcia ma tylko trzy szare komórki, w tym dwie złośliwe, wtedy wszystko jest „nie tak”. Upiera się przy jakichś głupotach i wystawia moją świętą cierpliwość na próbę. Czasem moje ego bierze górę i się unosi, nadyma, wkurza, chce postawić na swoim, mieć rację, a to nie ma sensu.
Jak ostatnio na nią nakrzyczałam i potrzaskałam drzwiami, kac moralny pastwił się nade mną ze trzy dni. Musiałam wdrożyć ten patent z domem wariatów, żeby odpuścić. Z demencją nie da się walczyć logiką, nie ma co babci tłumaczyć i wymagać, że zrozumie. A ja chciałam jej wytłumaczyć, że jak będą otwarte drzwi, do nieogrzewanej części chałupy, to jej całe ciepło ucieknie i będzie marzła, ona natomiast miała plan, że jak będzie pożar, to będzie akurat tymi drzwiami uciekać …

Bywa różnie, jednego dnia jest spoko, innego się zatnie. Ale generalnie jak na jej wiek, to jest super. Da radę dojść do kibla, to jest bardzo ważne. Zdarzają się różne wpadki, że nie zdąży, ale stara się.

Ojciec zainstalował kamery i mamy babcię stale na podglądzie, w razie czego można zainterweniować, albo zajrzeć w telefon i zobaczyć co robi. Bardzo dużo śpi. Na mojej zmianie staram się zapewnić jej jakieś wyzwania dla umysłu, ale jest bardzo trudno.
” Nie wiem. A ja wiem? Nie chce mi się.”
Już jej się wszystko miesza, opowiada jakieś dziwne historie, jej życiorys zlał się z życiorysami innych. Prawie nic nie je oprócz ciastek, cukru i płatków cini minis. Jej dominującą cechą jest upór, zawsze był, ale dopóki mózg jakoś funkcjonował , nadrabiała innymi obszarami.
[Czytelnicy bloga, jeszcze nie znają nowej postaci, jaka pojawiła się na orbicie Iksińskiej, a jest to schizofrenik Daniel, który domaga się uwagi nękając ją połączeniami video na massangerze.]

Odbieram co któreś połączenie i ciągną się te rozmowy jak flaki z olejem i są o niczym i trochę na siłę, ale rozumiem, że on się nudzi i potrzebuje odrobinę uwagi. Najbardziej lubię jak dzwoni do mnie u babci, wtedy łączę te dwa wyalienowane światy i proponuję babci, żeby Powiedziała Danielowi wierszyk, co ona uwielbia. Daniel rozdziawia paszczę zaintrygowany, rozochocona babcia leci z dwudziestoma zwrotkami „Powrotu taty”, a ja ćwiczę biceps trzymając telefon przed babcią.

Te nowe technologie są bardzo pomocne w zajęciach rekreacyjnych, ostatnio robię babci karaoke, puszczam na you tube pieśni Maryjne, ona czyta i śpiewa a ja nie muszę się produkować w rozmowie.
Z pieśniami patriotycznymi muszę uważać, bo tarmoszą moja wrażliwość. „Rozkwitały pęki białych róż” wzruszają mnie do łez, a ja płakać nie lubię.

Za oknem jeszcze ciemno, coś jeszcze poczytam zanim pójdę na psi spacer, wi-fi wyłączone, więc publikacja wpisu musi poczekać.