Czyżby nastał wreszcie ten moment?
Już od tak dawna się przymierzam do napisania notki, ale zawsze coś, zawsze jest coś do zrobienia i tak biegam jak chomik w karuzeli, bo jak tylko się zatrzymam, to nawał tych w sumie błahostek mi się piętrzy. A jak je wszystkie zrobię to już jestem dętka.|
Małż wyjechany na kilka godzin, ogródek ogarnięty w miarę, trawa usycha, więc nie ma co kosić, a poza tym Zielone Świątki, więc nawet wypada nic nie robić. W zeszłym tygodniu dla zabicia stresu zrobiłam tak dużo, że jestem zmęczona i nie mam już siły biegać w tej karuzeli, chętnie se posiedzę.
Ja tak mam, że jak coś się dzieje, to żeby nie myśleć, żeby zmniejszyć udręki umysłu rzucam się na robotę. Umyłam okna, wyplewiłam ogródek, dreptałam karnie z konewka i wiaderkiem w tę i na zad podlewając grządki, a do wody, mam daleko.

Iksińskiego coś dopadło, zanim się okazało, że to jakiś wirus raczej, dużo różnych jednostek chorobowych mu stwierdziłam, ostatecznie już mu przeszło, ale to, co zgotował mi mój umysł, to oj.
Jęknąć na tym jedynie pozostaje. Najdziwniejsze było to, że jakaś część mnie cały czas wiedziała, że to tylko taka właściwość mojej galopującej głowy, że to minie, ale te odczucia w środku, ten strach, był nie do wytrzymania, przez te kilka dni ja już przeżyłam i pogrzeb i żałobę. Cały czas starałam się utrzymać na powierzchni, jakaś racjonalna część mnie była aktywna, ale jakość tej energii wewnątrz mnie obezwładniała.
Już się zaczynałam podejrzewać o chorobę psychiczną, coś w tym niestety jest, mam parę depresyjnych epizodów na koncie, plus zaburzenia odżywiania i wysoka wrażliwość, nie ma lekko z takim pakietem.
Ale dobra, udało się przeżyć.
W branży rolniczej kaszana, susza, i brak perspektyw, niskie ceny w skupie i duże koszty produkcji.
Babcią jeszcze nie zostałam, i chyba nawet nie mam parcia, jak się przydarzy to się ucieszę, a jak nie to też będę rada ;)
Sen z powiek spędza mi młodszy Iksik, bo nie może znaleźć pracy, synowa uparła się na Kraków, ona pracuje w aptece, a on gotuje pierogi i piecze szarlotki, sprząta i jest takim trochę jej paziem.
Problem tkwi w nim, bo nie bierze odpowiedzialności za siebie, jest takim dryfującym statkiem. Niby wysyła CV, ale tylko na trzy rozmowy go zaprosili, z zerowym skutkiem. Miotałam się grubiej w jego temacie, ale zdążyłam się pogodzić, że jest jaki jest i gdyby mógł być inny, to by był.
Jest bardzo zdolny, łebski, ale nie umie się sprzedać, nie ma gadanego. Nie umie o siebie zadbać, mecenas by mu się przydał, bo w nim tkwi potencjał, mega mózg, tylko społecznych umiejętności mu brak.
Już ze dwie godziny minęły odkąd zaczęłam pisać, ale ni stad ni z owąd burza się rozpętała, na szczęście zdażyłam pozamykać co trzeba, polało, niestety walnęło tez gradem.
Bocianki już się wykluły, może przetrwały. Dopiero się martwiłam, czy soja przetrwa suszę, a teraz czy jest z niej cos jeszcze po tym gradobiciu. Ta przyroda za grosz równowagi nie ma.
Po śmierci babci miałam traumę, aż chyba musiałam odchorować. Trzy razy mnie siekło i to tak z grubej rury, że trzeba było w łóżku poleżeć. Ciągle mi się babcia śni i zawsze powtarza się motyw, że jestem zdziwiona, że ona tak dobrze się ma i że znowu trzeba będzie przechodzić przez umieranie.
Odwykłam od pisania, od blogowania w ogóle, trochę się siedzi na telefonie, ale blogowanie w moim wydaniu tylko na kompie, nie wiedzieć czemu.
Zima upłynęła mi przy szydełku, sto bombek, mandale i kolczyki.
Na wiosnę wszystkie stawy w moich dłoniach błagały o litość, więc, żeby ich nie dobić chwyciłam za sekator i ruszyłam w chaszcze. Posesja głuchoniemego Zdzicha, która jest w naszym władaniu, a którą ja zaniedbałam z racji dużej ilości czasu poświęcanego babci zarosła na dziko. Żeby odciążyć bolące stawy dłoni i odciągnąć je od szydełka, szalałam z sekatorem, efekt był taki, że oprócz bolących dłoni bolały mnie też łokcie i kolana ;D
Dwa miesiące borykałam się z bólem kolan, już mi lepiej. Kupiłam nakolanniki, bo nie mogę tak długo kucać, więc klęczę w grządkach.
Moim sposobem na trudy psychiczne są rządki ;D
Albo w robótce rządek za rządkiem, albo w ogródku.
Ale! zapomniałam wspomnieć, że na dzień kobiet dostałam od wszechświata kota.
Nie wiadomo jak i skąd znalazł się w stodole kociak, oswojony, towarzyski, kochany i przesłodziutki, więc na imię ma Karmelek
Znów jestem trójkotna, starsze kocice przeżywają swoją 17 wiosnę , ciężko im było przyzwyczaić się do młodszej koleżanki, bały się syczały, buczały, ale idzie ku lepszemu. Mała tydzień po przybyciu dostała rui, co mnie zdziwiło, ale jest już po sterylce. Ma się świetnie, chociaż chyba miała jakieś przejścia, bo ma złamany ogonek i dziwnie chodzi, tylne łapy jakby na szczudłach , ale bryka, szaleje, bawi się beztrosko.