wtorek, 17 stycznia 2023

reaktywacja?

 Wznowiłam pisanie papierowego blogaska i pomyślałam, że możnaby reaktywować i wersję elektroniczną. Na jak długo starczy mi zapału nie wiadomo ;)

Nawarstwiło mi się ostatnio dużo dylematów i zapragnęłam się uporządkować wewnętrznie, a pisząc można się przyjrzeć wszystkiemu, co zalega na hałdzie ducha.
Pisanie zawsze mi pomagało, długi czas od tego uciekałam, potem jakbym się odzwyczaiła, trudno mi było powrócić, otworzyć się, wywalić bebechy bez ogródek, ale jak się w końcu zdobyłam, przyniosło mi to ukojenie, zrozumienie i trochę spokoju nawet.

Musiałam stworzyć sobie ku temu warunki, co też nie było proste, bo potrzebuję czasoprzestrzeni, która byłaby tylko moja. Początkowo myślałam, że będę się psychoanalizować w samochodzie, że zanim ruszę w drogę powrotną od babci,  zerknę co mi tam na wątrobie leży. O ile przestrzeń spełniała wymogi, to już presja czasu stała na przeszkodzie. Jakoś się nie mogłam wyluzować, umysł poganiał, bo to trzeba zrobić, bo tamto czeka. Wypracowałam taką metodę, że nastawiam budzik na piątą rano, wymykam się z małżeńskiego łoża i w pustym pokoju chłopaków piję se kawkę, czytam książki i piszę rozkładając na czynniki pierwsze wszelkie bolączki. I przy okazji mój blog może skorzysta, skoro udało się wygenerować nową czasoprzestrzeń.

Kosztem mojego snu się to odbywa, ale potrzebowałam tego spokojnego czasu dla siebie. W ciągu dnia nie umiem sobie pozwolić zająć się tylko sobą.

Bywa śmiesznie. Tak bardzo chcę wykorzystać czas, że czytając jedną książkę, żałuję że nie czytam drugiej, albo jednocześnie cieszę się, że mam czas i  żałuję, że nie śpię. Ale dopóki mnie to bawi, będę kontynuować, choć nie znajduję zrozumienia wśród tych,  którym o tym opowiadam ;D

Na wszystko trzeba znaleźć sposób. Moim sposobem na babcię jest wyobrażanie sobie, że pracuję w domu wariatów, ona jest pacjentką, a ja personelem. Demencja postępuje, bywają dni, że babcia ma tylko trzy szare komórki, w tym dwie złośliwe, wtedy wszystko jest „nie tak”. Upiera się przy jakichś głupotach i wystawia moją świętą cierpliwość na próbę. Czasem moje ego bierze górę i się unosi, nadyma, wkurza, chce postawić na swoim, mieć rację, a to nie ma sensu.
Jak ostatnio na nią nakrzyczałam i potrzaskałam drzwiami, kac moralny pastwił się nade mną ze trzy dni. Musiałam wdrożyć ten patent z domem wariatów, żeby odpuścić. Z demencją nie da się walczyć logiką, nie ma co babci tłumaczyć i wymagać, że zrozumie. A ja chciałam jej wytłumaczyć, że jak będą otwarte drzwi, do nieogrzewanej części chałupy, to jej całe ciepło ucieknie i będzie marzła, ona natomiast miała plan, że jak będzie pożar, to będzie akurat tymi drzwiami uciekać …

Bywa różnie, jednego dnia jest spoko, innego się zatnie. Ale generalnie jak na jej wiek, to jest super. Da radę dojść do kibla, to jest bardzo ważne. Zdarzają się różne wpadki, że nie zdąży, ale stara się.

Ojciec zainstalował kamery i mamy babcię stale na podglądzie, w razie czego można zainterweniować, albo zajrzeć w telefon i zobaczyć co robi. Bardzo dużo śpi. Na mojej zmianie staram się zapewnić jej jakieś wyzwania dla umysłu, ale jest bardzo trudno.
” Nie wiem. A ja wiem? Nie chce mi się.”
Już jej się wszystko miesza, opowiada jakieś dziwne historie, jej życiorys zlał się z życiorysami innych. Prawie nic nie je oprócz ciastek, cukru i płatków cini minis. Jej dominującą cechą jest upór, zawsze był, ale dopóki mózg jakoś funkcjonował , nadrabiała innymi obszarami.
[Czytelnicy bloga, jeszcze nie znają nowej postaci, jaka pojawiła się na orbicie Iksińskiej, a jest to schizofrenik Daniel, który domaga się uwagi nękając ją połączeniami video na massangerze.]

Odbieram co któreś połączenie i ciągną się te rozmowy jak flaki z olejem i są o niczym i trochę na siłę, ale rozumiem, że on się nudzi i potrzebuje odrobinę uwagi. Najbardziej lubię jak dzwoni do mnie u babci, wtedy łączę te dwa wyalienowane światy i proponuję babci, żeby Powiedziała Danielowi wierszyk, co ona uwielbia. Daniel rozdziawia paszczę zaintrygowany, rozochocona babcia leci z dwudziestoma zwrotkami „Powrotu taty”, a ja ćwiczę biceps trzymając telefon przed babcią.

Te nowe technologie są bardzo pomocne w zajęciach rekreacyjnych, ostatnio robię babci karaoke, puszczam na you tube pieśni Maryjne, ona czyta i śpiewa a ja nie muszę się produkować w rozmowie.
Z pieśniami patriotycznymi muszę uważać, bo tarmoszą moja wrażliwość. „Rozkwitały pęki białych róż” wzruszają mnie do łez, a ja płakać nie lubię.

Za oknem jeszcze ciemno, coś jeszcze poczytam zanim pójdę na psi spacer, wi-fi wyłączone, więc publikacja wpisu musi poczekać.


czwartek, 17 listopada 2022

Śnieg...

 ...pada.


Ahoj! Witajcie!
Odzywam się na znak że żyję. Dziękuję za wszelkie zatroskane myśli jakie przesłaliście w moim kierunku. Nawet się jakoś za bardzo nie zestresowałam tym wybuchem, słyszałam go na własne uszy, bo to 20 km od mojej chałupy. Zadumałam się po dżwięk był inny, niż wszystkie, taki dogłębny, z ziemi jakby. Pomyślałam, że coś srogo wybuchło. Pojawiło się też skojarzenie z ogromnym drzewem które tuż obok ścięte upada na ziemię wydając głuchy jęk.
Pojechałam na zumbę i tam się dowiedziałam że wybuchł gaz w suszarni kukurydzy, pośmieszkowaliśmy, że 'haha to jeszcze nie bombardowanie". Jak wróciłam do domu, to już wrzało w internecie i dopiero wtedy mózg mi się skonsternował. Ale to nie był ani strach, ani panika, tylko raczej wielka niewiadoma i stan gotowości, w mózgu była cisza. Bo to się mogło rozstrzygnąć rożnie. Nie było jasne kto i po co skierował te rakiety na nas. 
Szczerze powiedziawszy spodziewałam się tych rakiet już marcu, bo mieszkam w korytarzu dostaw na Ukrainę. Sądziłam że to Putin nas tu będzie bombardował, a tymczasem to sąsiadom się coś wymsknęło. I zamiast przeprosić to idą w zaparte. Jasne że jakby ich ruscy nie atakowali, to by się nie musieli bronić, ale jak cos się niechcący spartoliło, to wypada przeprosić i się przyznać. 
Na razie rozeszło się po kościach, ale to jeszcze różnie może być. 

Muszę kończyć, bo babcia czeka, coś jej musze ugotowac na obiad. Najgorsze jest to wymyślanie, już zrobić prościej niż zaplanować. Dziwne, ale tak mam.
Babcia ma galopująca demencję, bywają lepsze i gorsze dni, czasem jest bezmózgą amebą, a czasem zaskakuje bystrością i poczuciem humoru.



sobota, 23 lipca 2022


 Przylazłam na ogórki, ale siadłam na krzesełku i oklapłam. Jestem taka zmęczona!


Głównie przeżywaniem. Życie przegapiam przez to banie się. Zamiast się cieszyć pogodą, widokami, Iksikami, sprawnym ciałem, kochanym mężem i po prostu wszystkim, to tak mi się ta lękowa huśtawka buja, że to nieznośne uczucie zabarwia wszelkie blaski.

A co robi wszechświat jeśli masz ataki paniki na widok kombajnu? Zsyła ci męża co ma potrzebę posiadania dwóch kombajnów.

Aktualnie obydwa zepsute :-/


Sie naprawiają...

Kuzyn kupił takiego, co kosztuje więcej niż te oba nasze i klnie, że tyle kasy i czasu na remont a on dalej nie działa tak jak trzeba. Rolnictwo jest dla wariatów i pasjonatów, ja się nie nadaję nie mam odporności psychicznej za grosz. A małż niezłomny, brawurowy hardkor. On zapieprza, ale ze spokojem i uśmiechem na ustach, a ja ledwo przędę z przerażenia.

Chmury idą, chyba będzie padać.


Na czas żniw jestem nie tylko jajeczną dilerką ale też i szefową kuchni w kuratorium, przerośnięte cukinie już nam się nie marnują.

Dobra idę w ogórki, bo komary się pastwią.
Trzymajcie kciuki!



wtorek, 5 lipca 2022

 

Wystarczyło się na blogu pożalić i spadł deszcz.
Cud;D
Ten laptok mi chyba mózg zawiesza, bo mam pustkę w głowie i nie wiem o czym pisać.
Na telefonie jakoś trochę niewygodnie. Odzwyczaiłam się.

Moi nowi sąsiedzi, którzy kupili dwa lata temu dom w naszej wymierającej wsi, dzisiaj wyjeżdżają do Niemiec. On piekarz ona kucharz, sympatyczni ludzie, ale tacy ciut niepełnosprytni. Nie dali rady, ceny w Polsce zmusiły ich do emigracji. Węgiel okazał się ostatnim gwoździem. 

Jestem jak magnes dla potrzebujących, koło ratunkowe to moja życiowa misja. Podaję pomocną dłoń i pomagam dopłynąć do portu, już kilku rozbitków mam na koncie. Depresyjna Szwagierka Trzecia, Głuchoniemy Zdzichu, Szwagierka Wdowa z obciętą nogą, Wuj Feliks i ciotka Maryśka. A teraz ci sąsiedzi.
Przy każdym z nich musiałam się bardzo starać, żeby się nie dać zjeść.
To byli chyba nauczyciele duchowi - testerzy moich granic.
Jak jeden mąż, każdy chciał więcej, z każdego ostatecznie musiałam się nieco otrząsać. 

Agitowałam temu ich wyjazdowi, bo niestety nie rokowali. Pożyczałam kasę i samochód, zostawałam z ich córką, kiedy byli w pracy, podwoziłam, robilam zakupy. Nie była to przyjaźń, bo troszkę na innych orbitach krążymy, ale płakać mi się chciało cały dzień, że wyjeżdżają. Dziwny ten człowiek, niby baba z wozu, koniom lżej, to czego beczy? 
Ta moja osobowość, to ma takie wyśrubowane parametry wrażliwości, że trudno żyć czasem. Jakie tam "czasem", cały czas niestety ;D

Pochłodniało, może kury odżyją, bo przez te upały  40 kur znosiło tylko 10 jajek. Mało, w czasach świetności bywało i 30. Teraz więcej chętnych niż jajek. Jajko po złotówce, za zumbe płace czasem w naturze ;D
Dwadzieścia jajek za godzinę.

Młodszy Iksik zdawał dziś ostatnią poprawkę, lada dzień do domu zjedzie. Starszy już na swoim garnuszku, ale też się do nas wybiera, małosolnych sobie weźmie, jajek. W sumie młodszy chociaż ma dalej, częściej przyjeżdża z Krakowa niż starszy z Lublina. Młodszego wyzyskujemy do pracy, Starszy się już zbuntował, rolnictwo go nie kręci.



poniedziałek, 4 lipca 2022

 W domu na kompie zbieram się do pisania od kwietnia. Dziś przycupnelam przy sośnie na ogrodzie, może tu coś sklecę? Mam ogród w nowym miejscu, przefanstastycznie tu jest. Przede wszystkim z dala od ludzi. Żeby kury miały gdzie poszaleć małż ogrodził nowe tereny. Za stodołą dawniej było pole teraz jest kuratorium a ogród jest jeszcze dalej. Nigdy nie miałam tak pięknie wyplewionych grządek, ile ja tu podkastów i audiobooków wysłuchałam! Internet w telefonie to wspaniała rzecz, grzebiesz w ziemi i ci się nie nudzi.

Od trzech miesięcy nie padało, no może kilka razy usiłowało, ale to był raczej żart niż deszcz.

Kombajny w oddali trącają mi struny nerwicy lękowej. Nie wiem dlaczego ja się tak boję tego czasu. Nic mi nie lepiej a wręcz gorzej. Mam się ochotę teleportować w inną czasoprzestrzeń na samą myśl o żniwach.

W tym tygodniu i my zaczynamy, jęczmień już usechł na wiór.

Dla ciekawych wieści o babci donoszę, że ma się dobrze, wciąż jej się życie podoba. Więcej czasu u niej spędzam i trochę mi to rozbija dzień. Hitem okazała się dmuchana miska do mycia głowy na leżąco. Babcia była zachwycona, cztery pchły nieco mniej, utonęły wszystkie cztery.

Bez ładu i składu, ale może się rozkrecę i będę cyklicznie nadawać z ogródka?

Może mi powróci zdolność ładnego formułowania myśli? A tymczasem idę ogórki podlać.


wtorek, 1 lutego 2022

lepiej



Czy ja długo pociągnę, skoro już północ?
Się zobaczy.
Nie piszę, nie czytam, odleciało mi się z blogosfery, czasem wpadnę chyłkiem coś liznę...

Jutro wychodzę  z samoizolacji, gdyż udało mi się złapać Omikrona. Babcia przebiera nogami, już od niedzieli mnie namawia;"Przyjdź, bez ciebie dzień taki długi, na wszelki wypadek założysz gumowe rękawice" ;D

Jednocześnie odpoczęłam od niej i tęsknię, nie chce mi się wracać do kieratu i nie mogę się doczekać.

Jestem cierpliwa z natury i pozwalam babci dyrygować. Cokolwiek robię Babcia po chwili wygłasza swoje LEPIEJ:
- lepiej kwiatki podlej,
- lepiej mi oko posmaruj,
- a co ty tam się bawisz, lepiej mi kopru zmiel,
- a na co ty te podloge myjesz? na tym linoleum brudu nie znać, lepiej...
Jak mam słabszy dzień, to w głębi ducha irytuję się nieco, ale rzucam dotychczasowe zajęcie i wykonuję "lepieja" po czym wracam do tego co przerwałam.
Domniemuję, że musi być we mnie poczucie bycia nie dość dobrą, skoro babci lepieje trącają mi struny irytacji. Ja wiem, że ona nie ma takiego zamiaru, ale moje ego odbiera to, jako umniejszanie wagi tego co robię. Na szczęście traktuję moje ego z dystansem, aczkolwiek bacznie obserwuję,  co się z mych głębin wynurza.

Babcię dopadła karma, bo zastępujący mnie ojciec ma mniejszą elastyczność i forsuje własne koncepty.
Żaliła mi się że chciała jajko na kolację, a on powiedział, żeby lepiej zjadła to co z obiadu zostało.

Rozchorowałam się chyba z żalu, bo musiałam uśpić naszego przyjaciela Killera. Wszedł w 15 rok życia ślepy i głuchy, nie dawał rady już spacerować, wychodził z nami na siku na pobocze i wracał do domu. Zostawiałam mu otwarta furtkę i szłam z psicami dalej a on zawsze czekał pod drzwiami. Tego feralnego dnia najprawdopodobniej potrącił go samochód, bo jak wróciłam to płakał na drodze. Bardzo cierpiał, był za stary na operację, serducho mu wysiadało. Na szczęście weterynarz zgodził się przyjechać i nie cierpiał długo, niby się pogodziłam z losem ale i tak ryczałam jak głupia.
Teraz zostały nam Figa i Fionka. Drugą zimę z rzędu urządziłam im psią budę w ganku, coraz częściej przychodzą na pokoje. 

Figa(10 lat) to taki mój ukochany pies, jak to będzie się z nią kiedyś pożegnać? Już na samą myśl łzy się cisną. Kotełki też już mają 14 lat...

Z weselszych tematów, to nasz młodszy Iksik( na zdjęciu z Killerem) został dziś inżynierem.



Dorobiliśmy się też kur, to są w sumie kury Iksińskiego, on Bogumił, ja to taka bardziej Barbara z "Nocy i dni" ;D (O tyle się różnię, że umiem stworzyć miłą atmosferę, choć jestem lewa do gospodarskiej roboty.)
Chciał, to ma, karmi je, gada z nimi, nawet wieczorami chodzi ich usadzać na grzędzie, bo one jeszcze młode, z hodowli, nie znają wiejskich obyczajów. Włażą do gniazd i srają, przez co mamy brudne jajka, ale już ich mężu prawie wychował. Rozpaczliwie poszukuję rynków zbytu, bo nie dajemy rady przejeść tych jaj. 



I to by bylo na tyle, bo późno, aż żal się kłaść, natura sowy we mnie odżyła, 

niedziela, 24 października 2021

pitu pitu

 Już zapomniałam jak to się robi, wyszłam z wprawy, ale obiecałam jednej blogokoleżusi, że rychło napiszę nowa notkę. Siódmy dzień się mobilizuję ;D

Nareszcie jesień! Koniec roboty, wreszcie nastaje ciemność i nie ma że trawę trzeba kosić, czy po ogródku z motyka latać. 

Rolnictwo mnie wykańcza, jestem zaledwie żoną rolnika, ale to ani chybi jakaś kara.
Lato było koszmarne. Żniwa to zawsze trudny czas, ale w tym roku skończyło się załamaniem nerwowym. Niezliczone awarie kombajnu w tym dwa pożary i na dobitkę wypadek Iksińskiego, to ciut za dużo jak na moją lękliwą i wybujałą wrażliwość.
Małż - lotos i oaza spokoju, poobijany, posiniaczony, nawet nie chciał słyszeć żeby na jakiś SOR pojechać. Głową tak wbił radio w kabinie, w traktorze, że do dziś go się nie dało wyciągnąć. Z rozbitym łbem, kulejąc pojechał na drugi dzień kosić rzepak, bo pogoda, bo czas nagli, a tu trach, kombajn się zapalił, chłodnica pękła, pasek sie urwał. Karuzela katastrof.
Tego co się działo w mojej głowie nie da się opisać. Na szczęście przeminęło. Przeżyłam, nie zabiłam się, a już miałam ciągoty.
Mój umysł potrafi mnie tak zakleszczyć, że gubi się cała moja mądrość i dystans, zapominam, że to tylko moja interpretacja zdarzeń, że są inne punkty widzenia, inne wyjścia. Dawno mi się taki zjazd nie przydarzył.

Nie zdążyłam odnotować, że w zeszłym roku sprowadzili się do naszej wioski nowi ludzie. Małżeństwo z 10 letnią córką. Mili, serdeczni, aczkolwiek lekko niepełnosprytni. Ona bez prawa jazdy, co na naszym zadupiu nie jest bez znaczenia. Zaryzykowali, sprzedali mieszkanie w bloku i bez gwarancji, że znajdą tu jakąś pracę przyjechali. Z pracą słabo, zatrudnili się, ale mam wrażenie, że drenuja ich tam. Obydwoje pracują i ciągle im nie starcza.
Zauważyłam, że mam taką funkcje w życiu, że jestem kołem ratunkowym. Podaje rękę i ciągnę do portu. Najpierw był głuchoniemy Zdzichu, miałam go na oku, robilam zakupy, częstowałam zupą, interweniowałam w opiece społecznej, pomogłam trafić do szpitala , a potem do DPS-u. Następny był wuj Feliks z ciotka Maryśką, osiem lat byłam u nich na służbie. Teraz mam Babcię i dodatkowo tych nowych sąsiadów. Pożyczam kasę, wyprowadzam psy, jak wyjeżdżają na dłużej, jak nie mają co zrobic z dzieckiem przyprowadzają ją do mnie. 
Przy okazji Babcia ma trochę rozrywki, bo często zabieram tę dziewczynkę ze sobą. Są na podobnym etapie rozwoju, każda chciałby być w centrum uwagi. We trzy gramy w wojnę, albo w Piotrusia ;D

Podejrzewam u tej małej dyskalkulię, już kilka miesięcy uczę ją tabliczki mnożenia, tłumaczę, ale ona nic nie kapuje. Tyle co ją dręczę to na pamięć by się mogła nauczyć, bez rozumienia, ale ona tego nie przyswaja. Wydrukowałam kolorowe ściągi, wymyślam gry z zastosowaniem mnożenia i zero efektu.
Jest miła, wrażliwa, śmiała i nawet życiowo zaradna, ale ma jakąś dysfunkcję. 

Moi rodzice jak zawsze na wojennej ścieżce, mamanie odzyskała słuchu po tym udarze, a dodatkowo wykryto jej torbiel w zatoce szczękowej, już jest po operacji usunięcia tego. 
Ojciec kowidianin zaczął mieć problemy z sercem, (ja - foliara ;D) zanim zdążyłam zasugerować, że może to jakiś niepożądany odczyn poszczepienny, zaszczepił się trzeci raz.

Babcia Hela jest dowodem na to, że jak ktoś chce żyć to medycyna jest bezsilna. Lokalna pani doktor zaleciła profilaktyczne badania krwi i moczu, wyszła niewydolność nerek i stan zapalny. Pani doktor naprzypisywała leków, ale babcia się zaparła, że nic jej nie jest, nic ją nie boli, i wmawiają w nią, jak w Niemca chorobę. Ja odpuściłam, ale synowie zmusili ją do tych leków, na  10 dni im starczyło zapału. Kolejne badania wyszły równie złe, ale Babcia coraz bardziej się buntowała. Nie pojmowała po co ma łykać tabletki jak dobrze się czuje. Odpuściliśmy i babcia se żyje po swojemu i nawet jak jej te nerki wysiądą, to przecież kiedyś muszą.
Bardzo przeżywałam to zmuszanie babci, dla mnie ten gwałt na psychice był gorszy niż ewentualna powolna śmierć. 
Synowie, fani medycyny uczepili się i w końcu się poddała. Nie było mnie przy tych rozmowach, przychodzę i pytam i jak się babciu czujesz? Na co Babcia opowiedziała mi anegdotę:
"Topi się jeden chłop i krzyczy:
- ratunku, pomocy!
Obok przechodzi drugi chłop i mówi:
-nie traćcie siły, puszczajcie się na dno."