sobota, 23 lipca 2022


 Przylazłam na ogórki, ale siadłam na krzesełku i oklapłam. Jestem taka zmęczona!


Głównie przeżywaniem. Życie przegapiam przez to banie się. Zamiast się cieszyć pogodą, widokami, Iksikami, sprawnym ciałem, kochanym mężem i po prostu wszystkim, to tak mi się ta lękowa huśtawka buja, że to nieznośne uczucie zabarwia wszelkie blaski.

A co robi wszechświat jeśli masz ataki paniki na widok kombajnu? Zsyła ci męża co ma potrzebę posiadania dwóch kombajnów.

Aktualnie obydwa zepsute :-/


Sie naprawiają...

Kuzyn kupił takiego, co kosztuje więcej niż te oba nasze i klnie, że tyle kasy i czasu na remont a on dalej nie działa tak jak trzeba. Rolnictwo jest dla wariatów i pasjonatów, ja się nie nadaję nie mam odporności psychicznej za grosz. A małż niezłomny, brawurowy hardkor. On zapieprza, ale ze spokojem i uśmiechem na ustach, a ja ledwo przędę z przerażenia.

Chmury idą, chyba będzie padać.


Na czas żniw jestem nie tylko jajeczną dilerką ale też i szefową kuchni w kuratorium, przerośnięte cukinie już nam się nie marnują.

Dobra idę w ogórki, bo komary się pastwią.
Trzymajcie kciuki!



wtorek, 5 lipca 2022

 

Wystarczyło się na blogu pożalić i spadł deszcz.
Cud;D
Ten laptok mi chyba mózg zawiesza, bo mam pustkę w głowie i nie wiem o czym pisać.
Na telefonie jakoś trochę niewygodnie. Odzwyczaiłam się.

Moi nowi sąsiedzi, którzy kupili dwa lata temu dom w naszej wymierającej wsi, dzisiaj wyjeżdżają do Niemiec. On piekarz ona kucharz, sympatyczni ludzie, ale tacy ciut niepełnosprytni. Nie dali rady, ceny w Polsce zmusiły ich do emigracji. Węgiel okazał się ostatnim gwoździem. 

Jestem jak magnes dla potrzebujących, koło ratunkowe to moja życiowa misja. Podaję pomocną dłoń i pomagam dopłynąć do portu, już kilku rozbitków mam na koncie. Depresyjna Szwagierka Trzecia, Głuchoniemy Zdzichu, Szwagierka Wdowa z obciętą nogą, Wuj Feliks i ciotka Maryśka. A teraz ci sąsiedzi.
Przy każdym z nich musiałam się bardzo starać, żeby się nie dać zjeść.
To byli chyba nauczyciele duchowi - testerzy moich granic.
Jak jeden mąż, każdy chciał więcej, z każdego ostatecznie musiałam się nieco otrząsać. 

Agitowałam temu ich wyjazdowi, bo niestety nie rokowali. Pożyczałam kasę i samochód, zostawałam z ich córką, kiedy byli w pracy, podwoziłam, robilam zakupy. Nie była to przyjaźń, bo troszkę na innych orbitach krążymy, ale płakać mi się chciało cały dzień, że wyjeżdżają. Dziwny ten człowiek, niby baba z wozu, koniom lżej, to czego beczy? 
Ta moja osobowość, to ma takie wyśrubowane parametry wrażliwości, że trudno żyć czasem. Jakie tam "czasem", cały czas niestety ;D

Pochłodniało, może kury odżyją, bo przez te upały  40 kur znosiło tylko 10 jajek. Mało, w czasach świetności bywało i 30. Teraz więcej chętnych niż jajek. Jajko po złotówce, za zumbe płace czasem w naturze ;D
Dwadzieścia jajek za godzinę.

Młodszy Iksik zdawał dziś ostatnią poprawkę, lada dzień do domu zjedzie. Starszy już na swoim garnuszku, ale też się do nas wybiera, małosolnych sobie weźmie, jajek. W sumie młodszy chociaż ma dalej, częściej przyjeżdża z Krakowa niż starszy z Lublina. Młodszego wyzyskujemy do pracy, Starszy się już zbuntował, rolnictwo go nie kręci.



poniedziałek, 4 lipca 2022

 W domu na kompie zbieram się do pisania od kwietnia. Dziś przycupnelam przy sośnie na ogrodzie, może tu coś sklecę? Mam ogród w nowym miejscu, przefanstastycznie tu jest. Przede wszystkim z dala od ludzi. Żeby kury miały gdzie poszaleć małż ogrodził nowe tereny. Za stodołą dawniej było pole teraz jest kuratorium a ogród jest jeszcze dalej. Nigdy nie miałam tak pięknie wyplewionych grządek, ile ja tu podkastów i audiobooków wysłuchałam! Internet w telefonie to wspaniała rzecz, grzebiesz w ziemi i ci się nie nudzi.

Od trzech miesięcy nie padało, no może kilka razy usiłowało, ale to był raczej żart niż deszcz.

Kombajny w oddali trącają mi struny nerwicy lękowej. Nie wiem dlaczego ja się tak boję tego czasu. Nic mi nie lepiej a wręcz gorzej. Mam się ochotę teleportować w inną czasoprzestrzeń na samą myśl o żniwach.

W tym tygodniu i my zaczynamy, jęczmień już usechł na wiór.

Dla ciekawych wieści o babci donoszę, że ma się dobrze, wciąż jej się życie podoba. Więcej czasu u niej spędzam i trochę mi to rozbija dzień. Hitem okazała się dmuchana miska do mycia głowy na leżąco. Babcia była zachwycona, cztery pchły nieco mniej, utonęły wszystkie cztery.

Bez ładu i składu, ale może się rozkrecę i będę cyklicznie nadawać z ogródka?

Może mi powróci zdolność ładnego formułowania myśli? A tymczasem idę ogórki podlać.


wtorek, 1 lutego 2022

lepiej



Czy ja długo pociągnę, skoro już północ?
Się zobaczy.
Nie piszę, nie czytam, odleciało mi się z blogosfery, czasem wpadnę chyłkiem coś liznę...

Jutro wychodzę  z samoizolacji, gdyż udało mi się złapać Omikrona. Babcia przebiera nogami, już od niedzieli mnie namawia;"Przyjdź, bez ciebie dzień taki długi, na wszelki wypadek założysz gumowe rękawice" ;D

Jednocześnie odpoczęłam od niej i tęsknię, nie chce mi się wracać do kieratu i nie mogę się doczekać.

Jestem cierpliwa z natury i pozwalam babci dyrygować. Cokolwiek robię Babcia po chwili wygłasza swoje LEPIEJ:
- lepiej kwiatki podlej,
- lepiej mi oko posmaruj,
- a co ty tam się bawisz, lepiej mi kopru zmiel,
- a na co ty te podloge myjesz? na tym linoleum brudu nie znać, lepiej...
Jak mam słabszy dzień, to w głębi ducha irytuję się nieco, ale rzucam dotychczasowe zajęcie i wykonuję "lepieja" po czym wracam do tego co przerwałam.
Domniemuję, że musi być we mnie poczucie bycia nie dość dobrą, skoro babci lepieje trącają mi struny irytacji. Ja wiem, że ona nie ma takiego zamiaru, ale moje ego odbiera to, jako umniejszanie wagi tego co robię. Na szczęście traktuję moje ego z dystansem, aczkolwiek bacznie obserwuję,  co się z mych głębin wynurza.

Babcię dopadła karma, bo zastępujący mnie ojciec ma mniejszą elastyczność i forsuje własne koncepty.
Żaliła mi się że chciała jajko na kolację, a on powiedział, żeby lepiej zjadła to co z obiadu zostało.

Rozchorowałam się chyba z żalu, bo musiałam uśpić naszego przyjaciela Killera. Wszedł w 15 rok życia ślepy i głuchy, nie dawał rady już spacerować, wychodził z nami na siku na pobocze i wracał do domu. Zostawiałam mu otwarta furtkę i szłam z psicami dalej a on zawsze czekał pod drzwiami. Tego feralnego dnia najprawdopodobniej potrącił go samochód, bo jak wróciłam to płakał na drodze. Bardzo cierpiał, był za stary na operację, serducho mu wysiadało. Na szczęście weterynarz zgodził się przyjechać i nie cierpiał długo, niby się pogodziłam z losem ale i tak ryczałam jak głupia.
Teraz zostały nam Figa i Fionka. Drugą zimę z rzędu urządziłam im psią budę w ganku, coraz częściej przychodzą na pokoje. 

Figa(10 lat) to taki mój ukochany pies, jak to będzie się z nią kiedyś pożegnać? Już na samą myśl łzy się cisną. Kotełki też już mają 14 lat...

Z weselszych tematów, to nasz młodszy Iksik( na zdjęciu z Killerem) został dziś inżynierem.



Dorobiliśmy się też kur, to są w sumie kury Iksińskiego, on Bogumił, ja to taka bardziej Barbara z "Nocy i dni" ;D (O tyle się różnię, że umiem stworzyć miłą atmosferę, choć jestem lewa do gospodarskiej roboty.)
Chciał, to ma, karmi je, gada z nimi, nawet wieczorami chodzi ich usadzać na grzędzie, bo one jeszcze młode, z hodowli, nie znają wiejskich obyczajów. Włażą do gniazd i srają, przez co mamy brudne jajka, ale już ich mężu prawie wychował. Rozpaczliwie poszukuję rynków zbytu, bo nie dajemy rady przejeść tych jaj. 



I to by bylo na tyle, bo późno, aż żal się kłaść, natura sowy we mnie odżyła, 

niedziela, 24 października 2021

pitu pitu

 Już zapomniałam jak to się robi, wyszłam z wprawy, ale obiecałam jednej blogokoleżusi, że rychło napiszę nowa notkę. Siódmy dzień się mobilizuję ;D

Nareszcie jesień! Koniec roboty, wreszcie nastaje ciemność i nie ma że trawę trzeba kosić, czy po ogródku z motyka latać. 

Rolnictwo mnie wykańcza, jestem zaledwie żoną rolnika, ale to ani chybi jakaś kara.
Lato było koszmarne. Żniwa to zawsze trudny czas, ale w tym roku skończyło się załamaniem nerwowym. Niezliczone awarie kombajnu w tym dwa pożary i na dobitkę wypadek Iksińskiego, to ciut za dużo jak na moją lękliwą i wybujałą wrażliwość.
Małż - lotos i oaza spokoju, poobijany, posiniaczony, nawet nie chciał słyszeć żeby na jakiś SOR pojechać. Głową tak wbił radio w kabinie, w traktorze, że do dziś go się nie dało wyciągnąć. Z rozbitym łbem, kulejąc pojechał na drugi dzień kosić rzepak, bo pogoda, bo czas nagli, a tu trach, kombajn się zapalił, chłodnica pękła, pasek sie urwał. Karuzela katastrof.
Tego co się działo w mojej głowie nie da się opisać. Na szczęście przeminęło. Przeżyłam, nie zabiłam się, a już miałam ciągoty.
Mój umysł potrafi mnie tak zakleszczyć, że gubi się cała moja mądrość i dystans, zapominam, że to tylko moja interpretacja zdarzeń, że są inne punkty widzenia, inne wyjścia. Dawno mi się taki zjazd nie przydarzył.

Nie zdążyłam odnotować, że w zeszłym roku sprowadzili się do naszej wioski nowi ludzie. Małżeństwo z 10 letnią córką. Mili, serdeczni, aczkolwiek lekko niepełnosprytni. Ona bez prawa jazdy, co na naszym zadupiu nie jest bez znaczenia. Zaryzykowali, sprzedali mieszkanie w bloku i bez gwarancji, że znajdą tu jakąś pracę przyjechali. Z pracą słabo, zatrudnili się, ale mam wrażenie, że drenuja ich tam. Obydwoje pracują i ciągle im nie starcza.
Zauważyłam, że mam taką funkcje w życiu, że jestem kołem ratunkowym. Podaje rękę i ciągnę do portu. Najpierw był głuchoniemy Zdzichu, miałam go na oku, robilam zakupy, częstowałam zupą, interweniowałam w opiece społecznej, pomogłam trafić do szpitala , a potem do DPS-u. Następny był wuj Feliks z ciotka Maryśką, osiem lat byłam u nich na służbie. Teraz mam Babcię i dodatkowo tych nowych sąsiadów. Pożyczam kasę, wyprowadzam psy, jak wyjeżdżają na dłużej, jak nie mają co zrobic z dzieckiem przyprowadzają ją do mnie. 
Przy okazji Babcia ma trochę rozrywki, bo często zabieram tę dziewczynkę ze sobą. Są na podobnym etapie rozwoju, każda chciałby być w centrum uwagi. We trzy gramy w wojnę, albo w Piotrusia ;D

Podejrzewam u tej małej dyskalkulię, już kilka miesięcy uczę ją tabliczki mnożenia, tłumaczę, ale ona nic nie kapuje. Tyle co ją dręczę to na pamięć by się mogła nauczyć, bez rozumienia, ale ona tego nie przyswaja. Wydrukowałam kolorowe ściągi, wymyślam gry z zastosowaniem mnożenia i zero efektu.
Jest miła, wrażliwa, śmiała i nawet życiowo zaradna, ale ma jakąś dysfunkcję. 

Moi rodzice jak zawsze na wojennej ścieżce, mamanie odzyskała słuchu po tym udarze, a dodatkowo wykryto jej torbiel w zatoce szczękowej, już jest po operacji usunięcia tego. 
Ojciec kowidianin zaczął mieć problemy z sercem, (ja - foliara ;D) zanim zdążyłam zasugerować, że może to jakiś niepożądany odczyn poszczepienny, zaszczepił się trzeci raz.

Babcia Hela jest dowodem na to, że jak ktoś chce żyć to medycyna jest bezsilna. Lokalna pani doktor zaleciła profilaktyczne badania krwi i moczu, wyszła niewydolność nerek i stan zapalny. Pani doktor naprzypisywała leków, ale babcia się zaparła, że nic jej nie jest, nic ją nie boli, i wmawiają w nią, jak w Niemca chorobę. Ja odpuściłam, ale synowie zmusili ją do tych leków, na  10 dni im starczyło zapału. Kolejne badania wyszły równie złe, ale Babcia coraz bardziej się buntowała. Nie pojmowała po co ma łykać tabletki jak dobrze się czuje. Odpuściliśmy i babcia se żyje po swojemu i nawet jak jej te nerki wysiądą, to przecież kiedyś muszą.
Bardzo przeżywałam to zmuszanie babci, dla mnie ten gwałt na psychice był gorszy niż ewentualna powolna śmierć. 
Synowie, fani medycyny uczepili się i w końcu się poddała. Nie było mnie przy tych rozmowach, przychodzę i pytam i jak się babciu czujesz? Na co Babcia opowiedziała mi anegdotę:
"Topi się jeden chłop i krzyczy:
- ratunku, pomocy!
Obok przechodzi drugi chłop i mówi:
-nie traćcie siły, puszczajcie się na dno."




 




wtorek, 13 kwietnia 2021

Święta, babcia, bociany i sport


 Jeszcze Wam nie zdążyłam napisać o wigilii a tymczasem już po Wielkanocy.
Pierwszą wigilię w życiu spędziłam bez towarzystwa moich rodziców, gdyż panicznie bali się kowida. I był to najspokojniejszy wieczór wigilijny w moim życiu. Całe menu serwował Maciek i zapodał suszi, jajka faszerowane i sałatke z brokułem :D

Wielkanoc za to odbyła się tradycyjnie, gdyż nie było już powodu, żeby rodzice się izolowali, bo przechorowali. Bardzo byli zdziwieni, bo ojciec trzy dni po drugiej dawce szczepionki, a mama fanatyczna nosicielka maseczki, i jak to? Ojciec zaszczepiony a mama przecież ZAWSZE w maseczce!
Na szczęście przeszli lekko, już Iksińskego gorzej sponiewierało. Mi nic.

Babcia skończyła sto lat!!!
Robi furrorę, szokuje recytując wiersze. Już pisano o niej w lokalnych gazetach, już był wywiad dla radia, ciekawe czy telewizja też przyjedzie ;)
Wszystko przeze mnie, bo niby się cieszyłam, że kowid i żadnych oficjalnych obchodów nie będzie, że żadna delegacja z zusu i gminy nie przyjdzie, ale jak pani poprosiła o kilka słów o babci, żeby wysłać do lokalnej gazety, to się z dumą pochwaliłam, że recytuje  21 zwrotek ballady "Powrót taty" i rozdzwoniły się telefony ;D
                                               

Rodzina się wykazała, stryjek zamówił tort, obie synowe odwiedziły stulatkę, co naprawdę jest ewenementem, żadnej nie widziano tam od wielu lat ;D
Wnuki z przyległościami przyniosły morze kwiatów( doniczkowych), które ja teraz musze obrabiać, a drygu kwiatkowego ni hu hu. Po torcie babcia dostała sraczki i miałam całą łazienkę do mycia,  no ale pompa była i git, wszyscy zadowoleni, nawet ja.
Gmina przekazała bukiet i koc, premier przysłał list, zus obietnicę podwyżki ;D

Bociany przyleciały, ale nie umyłam okien, więc wstrzymują się ze sraniem ;)

No i koniec tej wolnej godziny, co to ją miałam, bo umówiłam się na fitness, dziś ćwiczymy w domach, ale jutro jadę na tajna zumbę. Normalnie jak za okupacji, trzeba się ukrywać ;D
Mój syn zapisał się do polskiego związku przeciągania liny, żeby móc chodzić na siłownię, ale już nie może, bo można trenować tylko sporty olimpijskie, siłownia zamknięta.




niedziela, 7 lutego 2021

Teraz...

.... albo nigdy.
Zmarnowałam już kilkanaście minut przeglądając zdjęcia, żeby wam pokazać moją zimę, ale tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że fotograf ze mnie żaden.
No tudno, są setki blogów z pięknymi zdjęciami, u mnie będą jakie będą, bo nawet obrabiać nie umiem;D
Na oko i w realu było wtedy pięknie, ale nie mam drygu, żeby to uchwycić.




Śniegu nam dowaliło fest, był problem z przebiciem się do cywilizacji. Zdążył stopnieć, ale aktualnie znowu pada i wieje, będzie powtórka z rozrywki.



Ciężko się chodzi po śniegu, kolana wysiadają.


Tyle się ostatnio działo, że nie wiadomo o czym pisać.
Najbardziej emocjonujące było spotkanie z kłusownikiem.


 Pies to przeżył ciężko, ale ja chyba jeszcze gorzej. To moja najukochańsza Figa, najmilsza, wierna przyjaciółka, która zawsze chodzi za mną krok w krok i zawsze przybiega na wezwanie.
Szłam z całą ferajną z samego rana, one sobie biegają, węsza, wracają, bo to pola i bezdroża, aż zaniepokoiła mnie dłuższa niewidzialność Figi. Wołałam, wołałam i nie przychodziła :(
Rewir w którym zniknęła to staw i łąka porośnięta krzakami, poszłam jej szukać. Zdębiałam kiedy ją znalazłam, nie mogłam otworzyć tej pułapki.
Na szczęście miałam telefon, ale małż nie odbierał, dodzwoniłam się do sąsiadki i poprosiłam, żeby pobiegła do nas do domu i powiedziała, żeby Iksiński do mnie zadzwonił. 
Mieliśmy wtedy czarna serię, zepsuł się piec i samochód z napędem na 4 koła. Małż przypiratował po śniegach starym golfem, mocowaliśmy się chwilę z przywiezionym przez iego żelastwem, zanim go olśniło, że tam musi być jakiś mechanizm odbezpieczający. I faktycznie był, z tej paniki mózg nie pracował jak należy.
Uwolniliśmy Figę, zaniosłam ją do samochodu i wtedy do mnie dotarło, że wyjechać stamtąd będzie ciężko. To była tak szalona jazda, że szok, jedną miedzę, to nawet przelecieliśmy w powietrzu, że ten golf to wytrzymał! 
Nie mogłam z psem pojechać do weta, bo dom nam zamarzał i priorytetem była naprawa pieca. Sama bałam się jechać, bo śnieg i lodowica, Iksiński kończył reanimację pieca. Łapa wyglądała tak sobie (trzy dziury)ale ogólna kondycja spoko, więc uznałam, że fundowanie psu stresu godzinnej jazdy samochodem i okołovetowych turbulencji można odpuścić. 
Teraz wiem, że dobrze zrobiłam, ale wtedy, na fali przytłaczających emocji, biłam się z myślami.
Kłusownikowi wygłaszałam w mózgu mowy oskarżycielskie, wiedziałam czyja to robota. Wysłałam mu zdjęcie uwięzionego psa i stosowne paragrafy jakie grożą za takie rzeczy, i napisałam, że ostatni raz zastawił tę pułapkę.
Chyba odebrał to jako realną groźbę natychmiastowego donosu, bo w te pędy pojechał zatrzeć ślady. Zadzwonił też do małża, że jak nasz pies go ugryzł, to on nic nie mówił.

Jakiś czas temu, gdy małż był na spacerze z psami, a kłusownik szedł (chyba) sprawdzić pułapkę, Fiona z nienacka ugryzła go w łydkę. Kanalia z tej Fionki, to fakt, ale akurat jemu się należało. 

Tak na marginesie, to bardzo miło wyglądający człowiek, często spotykałam go w sklepie, na szczęście po incydencie jeszcze ani razu. Pułapkę nastawiał na wydrę, która mu zjada ryby. Z jednej strony dziwię się, że taki miły człowiek, skazuje na śmierć w męczarniach istotę czująca, ale z drugiej sama mam za kuchenką dwie pułapki na myszy...

Ostatnio bardzo zeszłam na psy. Zanim wydarzyła się ta akcja z Figą, Kiler (lat 13) oznajmił mową ciała, że będzie zdychał, więc zaprosiłam go do domu, umościłam posłanko, żeby sobie umarł w ciepełku. Po kilku dniach rozmyślił się z tego zdychania :D
Nastały srogie mrozy, żal mi było Figi i Fionki i też je zaprosiłam do ganku. Teraz mają nowoczesną budę z kaloryferem



Fionka jest problematyczna, gryzie nie tylko kłusowników, ale każdego, ona po prostu nie lubi ludzi (m z wyjątkiem nas). Jest agresorką...
Zrobiłam im legowiska w pudełkach z biedronki, pogryzła wszystko w drobny mak, butów jeszcze nie ruszyła, ale w ścianie( karton-gips) mam już trzy zaczątki dziur :/
Przeprowadziłam dosadną rozmowę z wandalem i wydaje mi się że zrozumiała, że ścian nie wolno.

Dobrze, że Figę wcześniej oswoiłam z domem, bo próbowałam już dwie zimy wcześniej, ale nie chciała, uciekała. Stara się już robi (9 lat), i ma krótkie futro. Prawie doszła do siebie, na spacerach już staje na czterech łapach.

Tymczasem kończę, bo jestem umówiona na fitness z koleżankami, co prawda wirtualnie, ale jednak.
Czasem jak pogoda pozwoli, to jeździmy na tajne komlety zumby w domu naszej instruktorki. 
Zawsze sobie obiecuję, że będę częściej pisać, a potem się okazuje, że trach minęły dwa miesiące :D