Już zapomniałam jak to się robi, wyszłam z wprawy, ale obiecałam jednej blogokoleżusi, że rychło napiszę nowa notkę. Siódmy dzień się mobilizuję ;D
Nareszcie jesień! Koniec roboty, wreszcie nastaje ciemność i nie ma że trawę trzeba kosić, czy po ogródku z motyka latać.
Rolnictwo mnie wykańcza, jestem zaledwie żoną rolnika, ale to ani chybi jakaś kara.
Lato było koszmarne. Żniwa to zawsze trudny czas, ale w tym roku skończyło się załamaniem nerwowym. Niezliczone awarie kombajnu w tym dwa pożary i na dobitkę wypadek Iksińskiego, to ciut za dużo jak na moją lękliwą i wybujałą wrażliwość.
Małż - lotos i oaza spokoju, poobijany, posiniaczony, nawet nie chciał słyszeć żeby na jakiś SOR pojechać. Głową tak wbił radio w kabinie, w traktorze, że do dziś go się nie dało wyciągnąć. Z rozbitym łbem, kulejąc pojechał na drugi dzień kosić rzepak, bo pogoda, bo czas nagli, a tu trach, kombajn się zapalił, chłodnica pękła, pasek sie urwał. Karuzela katastrof.
Tego co się działo w mojej głowie nie da się opisać. Na szczęście przeminęło. Przeżyłam, nie zabiłam się, a już miałam ciągoty.
Mój umysł potrafi mnie tak zakleszczyć, że gubi się cała moja mądrość i dystans, zapominam, że to tylko moja interpretacja zdarzeń, że są inne punkty widzenia, inne wyjścia. Dawno mi się taki zjazd nie przydarzył.
Nie zdążyłam odnotować, że w zeszłym roku sprowadzili się do naszej wioski nowi ludzie. Małżeństwo z 10 letnią córką. Mili, serdeczni, aczkolwiek lekko niepełnosprytni. Ona bez prawa jazdy, co na naszym zadupiu nie jest bez znaczenia. Zaryzykowali, sprzedali mieszkanie w bloku i bez gwarancji, że znajdą tu jakąś pracę przyjechali. Z pracą słabo, zatrudnili się, ale mam wrażenie, że drenuja ich tam. Obydwoje pracują i ciągle im nie starcza.
Zauważyłam, że mam taką funkcje w życiu, że jestem kołem ratunkowym. Podaje rękę i ciągnę do portu. Najpierw był głuchoniemy Zdzichu, miałam go na oku, robilam zakupy, częstowałam zupą, interweniowałam w opiece społecznej, pomogłam trafić do szpitala , a potem do DPS-u. Następny był wuj Feliks z ciotka Maryśką, osiem lat byłam u nich na służbie. Teraz mam Babcię i dodatkowo tych nowych sąsiadów. Pożyczam kasę, wyprowadzam psy, jak wyjeżdżają na dłużej, jak nie mają co zrobic z dzieckiem przyprowadzają ją do mnie.
Przy okazji Babcia ma trochę rozrywki, bo często zabieram tę dziewczynkę ze sobą. Są na podobnym etapie rozwoju, każda chciałby być w centrum uwagi. We trzy gramy w wojnę, albo w Piotrusia ;D
Podejrzewam u tej małej dyskalkulię, już kilka miesięcy uczę ją tabliczki mnożenia, tłumaczę, ale ona nic nie kapuje. Tyle co ją dręczę to na pamięć by się mogła nauczyć, bez rozumienia, ale ona tego nie przyswaja. Wydrukowałam kolorowe ściągi, wymyślam gry z zastosowaniem mnożenia i zero efektu.
Jest miła, wrażliwa, śmiała i nawet życiowo zaradna, ale ma jakąś dysfunkcję.
Moi rodzice jak zawsze na wojennej ścieżce, mamanie odzyskała słuchu po tym udarze, a dodatkowo wykryto jej torbiel w zatoce szczękowej, już jest po operacji usunięcia tego.
Ojciec kowidianin zaczął mieć problemy z sercem, (ja - foliara ;D) zanim zdążyłam zasugerować, że może to jakiś niepożądany odczyn poszczepienny, zaszczepił się trzeci raz.
Babcia Hela jest dowodem na to, że jak ktoś chce żyć to medycyna jest bezsilna. Lokalna pani doktor zaleciła profilaktyczne badania krwi i moczu, wyszła niewydolność nerek i stan zapalny. Pani doktor naprzypisywała leków, ale babcia się zaparła, że nic jej nie jest, nic ją nie boli, i wmawiają w nią, jak w Niemca chorobę. Ja odpuściłam, ale synowie zmusili ją do tych leków, na 10 dni im starczyło zapału. Kolejne badania wyszły równie złe, ale Babcia coraz bardziej się buntowała. Nie pojmowała po co ma łykać tabletki jak dobrze się czuje. Odpuściliśmy i babcia se żyje po swojemu i nawet jak jej te nerki wysiądą, to przecież kiedyś muszą.
Bardzo przeżywałam to zmuszanie babci, dla mnie ten gwałt na psychice był gorszy niż ewentualna powolna śmierć.
Synowie, fani medycyny uczepili się i w końcu się poddała. Nie było mnie przy tych rozmowach, przychodzę i pytam i jak się babciu czujesz? Na co Babcia opowiedziała mi anegdotę:
"Topi się jeden chłop i krzyczy:
- ratunku, pomocy!
Obok przechodzi drugi chłop i mówi:
-nie traćcie siły, puszczajcie się na dno."
niedziela, 24 października 2021
pitu pitu
wtorek, 13 kwietnia 2021
Święta, babcia, bociany i sport
Pierwszą wigilię w życiu spędziłam bez towarzystwa moich rodziców, gdyż panicznie bali się kowida. I był to najspokojniejszy wieczór wigilijny w moim życiu. Całe menu serwował Maciek i zapodał suszi, jajka faszerowane i sałatke z brokułem :D
Wielkanoc za to odbyła się tradycyjnie, gdyż nie było już powodu, żeby rodzice się izolowali, bo przechorowali. Bardzo byli zdziwieni, bo ojciec trzy dni po drugiej dawce szczepionki, a mama fanatyczna nosicielka maseczki, i jak to? Ojciec zaszczepiony a mama przecież ZAWSZE w maseczce!
Na szczęście przeszli lekko, już Iksińskego gorzej sponiewierało. Mi nic.
Babcia skończyła sto lat!!!
Robi furrorę, szokuje recytując wiersze. Już pisano o niej w lokalnych gazetach, już był wywiad dla radia, ciekawe czy telewizja też przyjedzie ;)
Wszystko przeze mnie, bo niby się cieszyłam, że kowid i żadnych oficjalnych obchodów nie będzie, że żadna delegacja z zusu i gminy nie przyjdzie, ale jak pani poprosiła o kilka słów o babci, żeby wysłać do lokalnej gazety, to się z dumą pochwaliłam, że recytuje 21 zwrotek ballady "Powrót taty" i rozdzwoniły się telefony ;D

Rodzina się wykazała, stryjek zamówił tort, obie synowe odwiedziły stulatkę, co naprawdę jest ewenementem, żadnej nie widziano tam od wielu lat ;D
Wnuki z przyległościami przyniosły morze kwiatów( doniczkowych), które ja teraz musze obrabiać, a drygu kwiatkowego ni hu hu. Po torcie babcia dostała sraczki i miałam całą łazienkę do mycia, no ale pompa była i git, wszyscy zadowoleni, nawet ja.
Gmina przekazała bukiet i koc, premier przysłał list, zus obietnicę podwyżki ;D
Bociany przyleciały, ale nie umyłam okien, więc wstrzymują się ze sraniem ;)
No i koniec tej wolnej godziny, co to ją miałam, bo umówiłam się na fitness, dziś ćwiczymy w domach, ale jutro jadę na tajna zumbę. Normalnie jak za okupacji, trzeba się ukrywać ;D
Mój syn zapisał się do polskiego związku przeciągania liny, żeby móc chodzić na siłownię, ale już nie może, bo można trenować tylko sporty olimpijskie, siłownia zamknięta.
niedziela, 7 lutego 2021
Teraz...
.... albo nigdy.
Zmarnowałam już kilkanaście minut przeglądając zdjęcia, żeby wam pokazać moją zimę, ale tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że fotograf ze mnie żaden.
No tudno, są setki blogów z pięknymi zdjęciami, u mnie będą jakie będą, bo nawet obrabiać nie umiem;D
Na oko i w realu było wtedy pięknie, ale nie mam drygu, żeby to uchwycić.
Ciężko się chodzi po śniegu, kolana wysiadają.
Tyle się ostatnio działo, że nie wiadomo o czym pisać.
Najbardziej emocjonujące było spotkanie z kłusownikiem.
Pies to przeżył ciężko, ale ja chyba jeszcze gorzej. To moja najukochańsza Figa, najmilsza, wierna przyjaciółka, która zawsze chodzi za mną krok w krok i zawsze przybiega na wezwanie.
Szłam z całą ferajną z samego rana, one sobie biegają, węsza, wracają, bo to pola i bezdroża, aż zaniepokoiła mnie dłuższa niewidzialność Figi. Wołałam, wołałam i nie przychodziła :(
Rewir w którym zniknęła to staw i łąka porośnięta krzakami, poszłam jej szukać. Zdębiałam kiedy ją znalazłam, nie mogłam otworzyć tej pułapki.
Na szczęście miałam telefon, ale małż nie odbierał, dodzwoniłam się do sąsiadki i poprosiłam, żeby pobiegła do nas do domu i powiedziała, żeby Iksiński do mnie zadzwonił.
Mieliśmy wtedy czarna serię, zepsuł się piec i samochód z napędem na 4 koła. Małż przypiratował po śniegach starym golfem, mocowaliśmy się chwilę z przywiezionym przez iego żelastwem, zanim go olśniło, że tam musi być jakiś mechanizm odbezpieczający. I faktycznie był, z tej paniki mózg nie pracował jak należy.
Uwolniliśmy Figę, zaniosłam ją do samochodu i wtedy do mnie dotarło, że wyjechać stamtąd będzie ciężko. To była tak szalona jazda, że szok, jedną miedzę, to nawet przelecieliśmy w powietrzu, że ten golf to wytrzymał!
Nie mogłam z psem pojechać do weta, bo dom nam zamarzał i priorytetem była naprawa pieca. Sama bałam się jechać, bo śnieg i lodowica, Iksiński kończył reanimację pieca. Łapa wyglądała tak sobie (trzy dziury)ale ogólna kondycja spoko, więc uznałam, że fundowanie psu stresu godzinnej jazdy samochodem i okołovetowych turbulencji można odpuścić.
Teraz wiem, że dobrze zrobiłam, ale wtedy, na fali przytłaczających emocji, biłam się z myślami.
Kłusownikowi wygłaszałam w mózgu mowy oskarżycielskie, wiedziałam czyja to robota. Wysłałam mu zdjęcie uwięzionego psa i stosowne paragrafy jakie grożą za takie rzeczy, i napisałam, że ostatni raz zastawił tę pułapkę.
Chyba odebrał to jako realną groźbę natychmiastowego donosu, bo w te pędy pojechał zatrzeć ślady. Zadzwonił też do małża, że jak nasz pies go ugryzł, to on nic nie mówił.
Jakiś czas temu, gdy małż był na spacerze z psami, a kłusownik szedł (chyba) sprawdzić pułapkę, Fiona z nienacka ugryzła go w łydkę. Kanalia z tej Fionki, to fakt, ale akurat jemu się należało.
Tak na marginesie, to bardzo miło wyglądający człowiek, często spotykałam go w sklepie, na szczęście po incydencie jeszcze ani razu. Pułapkę nastawiał na wydrę, która mu zjada ryby. Z jednej strony dziwię się, że taki miły człowiek, skazuje na śmierć w męczarniach istotę czująca, ale z drugiej sama mam za kuchenką dwie pułapki na myszy...
Ostatnio bardzo zeszłam na psy. Zanim wydarzyła się ta akcja z Figą, Kiler (lat 13) oznajmił mową ciała, że będzie zdychał, więc zaprosiłam go do domu, umościłam posłanko, żeby sobie umarł w ciepełku. Po kilku dniach rozmyślił się z tego zdychania :D
Nastały srogie mrozy, żal mi było Figi i Fionki i też je zaprosiłam do ganku. Teraz mają nowoczesną budę z kaloryferem

Przeprowadziłam dosadną rozmowę z wandalem i wydaje mi się że zrozumiała, że ścian nie wolno.
Dobrze, że Figę wcześniej oswoiłam z domem, bo próbowałam już dwie zimy wcześniej, ale nie chciała, uciekała. Stara się już robi (9 lat), i ma krótkie futro. Prawie doszła do siebie, na spacerach już staje na czterech łapach.
Tymczasem kończę, bo jestem umówiona na fitness z koleżankami, co prawda wirtualnie, ale jednak.
Czasem jak pogoda pozwoli, to jeździmy na tajne komlety zumby w domu naszej instruktorki.
Zawsze sobie obiecuję, że będę częściej pisać, a potem się okazuje, że trach minęły dwa miesiące :D
środa, 9 grudnia 2020
Zimno
Opatulona w kocyk, ze stopami w kaloryferze odkurzam blogaska. Już zapomniałam jak to się robi. Jakoś tak się odstrzeliłam na inne orbity, tyle jest w tych internetach rzeczy do przeczytania, że na pisanie mi czasu nie styka, a jak się tak naczytam tego wszystkiego, to zapominam co mi w duszy gra. Do tego zawsze jest jakieś musienie, powinność, czy inna nagląca potrzeba.
Listopad w dawnych czasach najbardziej depresyjny miesiąc, teraz jest moim ulubionym, bo nie ma prac polowych. Grudzień trochę straszy świętami, które nieudolnie usiłowałam polubić, ale mi nie wyszło. Już knuję, czy by nie wykorzystać kowida, żeby uniknąć tradycyjnej wigilii.
Mroki umysłu rozświetlam nalewką z dziurawca, sprawdzony antydepresant.
Dużo czasu pochłania mi Babcia, codziennie ją odwiedzam i dowożę jedzonko, trochę ją nawet odkarmiłam. Ma dobry czas teraz. Dokucza jej wpadająca do oka dolna powieka z której codziennie wyrywam jej rzęsy. Trochę słabo widzi, trochę szwankuje pamięć i czasem zmyśla, ale ogólnie może być.
Chce jej się żyć, ciekawi ją świat, ma poczucie humoru. Codziennie wstaje o szóstej, bo nie wyobraża sobie, żeby odmawiać różaniec z radiem, będąc nie ubraną i mając niepościelone łóżko.
Magister Iksik pracuje w Lublinie, zdał egzamin na aplikację i zaczyna od stycznia.
Prawie_Inżynier studiuje w Krakowie. Obaj dają radę.
Syndrom pustego gniazda w ogóle nas nie dotknął, wręcz przeciwne nawet, już trzeci rok mamy miodowy miesiąc :D
Jak co roku zarzekając się, że już nigdy więcej wykrochmaliłam tabun gwiazdek. Ale to już był naprawdę ostatni raz! Uwielbiam szydełkować, odpręża mnie to. Gwiazdki tak wdzięcznie się robi, szybki efekt, w ciągu jednego dnia można mieć kilka sukcesów w postaci skończonej robótki, w tym roku dałam sobie na wstrzymanie i zrobiłam tylko 160, w zeszłym 300!
W sumie nastukałam tych gwiazdek po poprzednich świętach, i już od wiosny nie zrobiłam ani jednej, ale usztywnić trzeba było.
Przerzuciłam się na serwetki. Oglądając kiedyś internety wpadła mi w oko jedna. Zamiast poszukać schematu zaczęłam robić z panią na YT, dopiero w połowie ogarnęłam, że to raczej obrus niż serwetka. A żeby było jeszcze śmieszniej zaczęłam robić jednocześnie dwie, z cienkiej i grubej nitki. Często tak mam, że jak mi się jakiś wzór podoba, to jestem ciekawa, jak wyjdzie innym kordonkiem, albo innym szydełkiem, a że tu nie mialam schematu na kartce, to robiłam po rządku jednej i drugiej. Jak się zorientowałam, że jest 18! filmików, to już było za późno. I tym sposobem od maja robię dwa nikomu nie potrzebne obrusy ;D
Nie mam za dużo czasu, więc bywa, że jedno okrążenie robię kilka dni.
Nie pali się już w piecu i zaczyna mnie ten kaloryfer ziębić, trzeba zmykać w piernaty.
Postaram się trochę częściej bywać.
niedziela, 16 sierpnia 2020
Praca wre
czwartek, 16 lipca 2020
Tak...
Nie mam planu o czym, czyli jak zwykle groch z kapustą.
Komentarze mnie natchnęły, choć i rzeczywistość buzuje mi w głowie i ma mi się ochotę ulać.
Pierwsze co.
Zdechł bocianek :(
Od początku wiedziałam, że coś z nim nie tak, cherlawy jakiś był, cichutko popiskiwał, i nieruchawy ogólnie był. Dorósł do sporych rozmiarów, rodzice nie mają siły wyrzucić go z gniazda.
Babcia słabowato.
Opał na zimę kupiła, więc ma w planie życie, ale dużo więcej czasu u niej spędzam.
Iksiński przyprowadził kombajn, moja nerwica lękowa już krząta się w tle.
Mama drugi tydzień w szpitalu, nagle ogłuchła na prawe ucho. Ten fakt wygenerował całe stado zdarzeń, przemyśleń i emocji. Dużo się tu kotłuje, za dużo żeby to na szybko naświetlić.
Staram się trzymać fason, ale w środku ducha ręce mi opadają i jestem zmęczona.
Dziś odpada mi prawa ręka,bo wczoraj realizowałam spiskowy plan, posprzątania domu moich rodziców. Oboje mają po 70 lat. Ojciec bałaganiarz genetyczny, mama Zosia Samosia.
Tak w ogóle, gdyby połączyć Teściową z Mamą wtedy może wyszłoby coś normalnego. Teściowa - królowa angielska, nic sama nie zrobi, stale potrzebuje lokaja, protezy sama nie umyje, biustonosza nie zapnie, z domu nie wyjdzie, zakupów nie zrobi, ciągle musi być ktoś do obsługi. Mama na odwrót, żadnej pomocy nie przyjmuje, walczy, kopie i prycha. Teraz walczę o to, żeby ją przywieźć ze szpitala, bo przecież ona może busem, to tylko trzy kilometry do przystanku.
Ojciec pojechał do stolicy do lekarza, nie daje rady obrócić w tę i z powrotem w jeden dzień, więc nocuje w hotelu. Wykorzystałam okazję i pod pretekstem karmienia psa wysępiłam klucze. Na wielkim spidzie przeleciałam cały dom, stopując się, żeby nie wejść zbyt głęboko w to sprzątanie.
Ja jestem zadowolona z efektu, zastanawiam się :
a) czy ojciec w ogóle zauważy,
b) jak głęboko urażona poczuje się mama.
Dopiero co zdobyłam bastion babciowy, w tym sensie, że przejęłam władzę nad porządkiem u babci, przejrzałam wszystkie kąty, szafy, opanowalam chaos. Ledwo co zatriumfowałam a w całej okazałości objawiła sie nowa twierdza.
Ojciec nie ogarnia, on potrzebuje pomocy w temacie sprzątania, dla mamy to jest okazja do zdobycia punktu. Bo im gorzej, tym lepiej. Ona ma wewnętrzną męczeńską satysfakcję, że on ma taki bałagan.
Wiadomość z ostatniej chwili, mama wypisana, ojciec po drodze z warszawy bedzie probowal ja zabrać do domu. Leżala 10 dni, sporą część czasu sama na na całym oddziale laryngologicznym. Powiedzieli jej, że jeszcze takiego przypadku nie mieli, nie wiedzą dlaczego ogłuchła, coś im się na tomografii nie podoba, i kierują ją do neurologa i zalecają aparat. Mama jest zen, " co Bozia da, to będzie".
Lecę, bo babcia czeka.
piątek, 3 kwietnia 2020
3/20
Zepsulam kolanka. Z własnej głupoty i nadgorliwości. W dawnym świecie jeździłam dwa razy w tygodniu , raz na fitnes, raz na zumbę. Jakiś czas temu, chciałyśmy z Ala Warszawską wesprzeć na duchu naszą starą, ale nowo odnalezioną koleżankę z liceum i zaproponowałyśmy codzienny fitness z you tube. Każda w swoim domu, codziennie o tej samej godzinie odpalałyśmy ten sam filmik z ćwiczeniami i heja. W między czasie nastał nowy świat i dawniej realna instruktorka fitnessu zaczęła codzienne na żywo prowadzić lekcje w internecie.
Nie chciałam uronić ani spotkań z koleżankami ani z bardzo lubianą instruktorką , moje kolana nie były aż tak ambitne i zmuszona jestem pauzować. A taka się czułam mocna!
Bocianów nie widać, mężu już widział, jak lecą, ja jeszcze nie. Nasze gniazdo czeka, okna też, wstrzymuję się z myciem. Tradycją jest, ze okna mam obesrane w Wielka Sobotę, zobaczymy czy i w tym roku onej( tradycji)stanie się zadość.
W polach susza, pszenica zasiana, ale bardzo słabo wschodzi, buraków cukrowych w tym roku nie będzie, generowały mnóstwo kosztów, a jak przyszło do rozliczenia, to się okazało, że to była robota głupiego. Jeszcze zielony groszek mamy do zasiania i soję, ale pogoda mało sprzyjająca i się Iksiński miota,czy siać czy nie.
Najgorzej że bazarku u nas nie ma, gdzie ja kupię sadzonki do ogrodu( pory, selery, itp) Czosnek mi się skończył i nie ma ani co zjeść, ani zasadzić.
Powyżeraliśmy zapasy ze spiżarki jak nigdy, nawet starą dwuletnią już kiszoną kapustę, i kilkuletnie przekiśnięte ogórki. W tym roku planuje zasiać więcej ogórków.
Pozdrawiam wszystkich zaglądających i jadę do babci, musze jej nanosić pelletu. Kolanka chyba nie będa zadowolone, ale synowie babci obaj mają tętniaki (stryj po operacji), jedna wnuczka babci w Rzeszowie, wnuka boli kręgosłup, Iksinskiego nie chcę fatygować, gnaty go bolą po sianiu nawozów.
Dam radę.